Premierze pierwszego tomu, przygód Anne Shirley towarzyszyły ogromne emocje związane z nowym tłumaczeniem. Chyba mniejsze emocje wzbudziły nowe, anglojęzyczne wersje imion, ale zmiana Zielonego Wzgórza, na Zielone Szczyty były obrazą, skandalem, który wstrząsnął literackim światem. Wiele osób zapowiedziało, że nie tknie tego nawet kijem, co jak żywo przypominało mi relację niektórych grup na Pottera. Ja byłam zachwycona, książka wiele zyskała, a ja liczyłam dni do premiery drugiego tomu w nowym tłumaczeniu. Jak się tak zastanowić “Ania z Avonlea” to cześć, którą lubię tak średnio, czy tak samo będzie z “Anne z Avonlea”?
Anne nie wyjechała na wymarzone studia do Redmondu, ale została w Zielonych Szczytach, by opiekować się Marillą, której wzrok pogarszał się do tego stopnia, że groziła jej ślepota. Posadę w Avonlea zawdzięcza wielkoduszności Gilberta, z którym w końcu się pojednała. Spotykamy ją w przededniu nowego roku szkolnego, pełną obaw i młodzieńczych ideałów. Dziewczę ma lat szesnaście i pół i już ma przejąć dowodzenie nad znaczną grupą uczniów. Tom zaczyna się od scysji z nowym sąsiadem i ta relacja o tak burzliwym początku, nie rokuje za dobrze, także początek szkoły sprawia, że Anne patrzy na wiele rzeczy sceptycznie, jednak wrodzony optymizm sprawia, że wciąż zaczyna od nowa, z niegasnącą energią. Ten tom pełen jest perypetii związanych z nauczaniem dzieci, ale także zwykłymi kolejami losu, a dodatkowo w Zielonych Szczytach pojawią się kolejne przygarnięte dzieci i to bliźnięta. Oj będzie wesoło… ale będzie też wzruszająco i romantycznie!
Oj temu tomowi ewidentnie przydało się odświeżenie, ale przyznam, że tutaj bardzo brakowało mi starych imion, dla mnie Paul to ciągle Jaś, Davy to Tadzio, Dora to Tola. Zmiana Małgorzaty na Rachel nie przeszkadzała mi tak, jak w tym przypadku, nie umiałam się przestawić i ciągle w myślach nazywałam ich starymi imionami. Karolinę Czwartą również. Pomijając te detale, to jednak byłam zachwycona lekturą, czytało mi się bardzo lekko i przyjemnie. Cieszę się, że autorka uwspółcześniła język. Tadzio wychylający się przez fartuch, czy przez cembrowinę, dla współczesnej młodzieży może być abstrakcyjny. Piękna i wzruszająca jest historia panny Lewis. Taką tkliwością napełniają mnie koleje losu pani Linde, a historia nowego sąsiada jest naprawdę zabawna.
Bardzo polecam wszystkim tym, którzy zatrzymali się na pierwszym tomie, później jest jeszcze lepiej!
Katarzyna Mastalerczyk