Almodóvar dał nam już się poznać jako twórca mocnych dramatów – “Volver”, ostatnio “Przerwane objęcia” i najnowszy jego film “Skóra, w której żyję”, będący ekranizacją powieści “Tarantula” Thierry’ego Jonqueta.
Co można powiedzieć o nowej produkcji tego hiszpańskiego reżysera? Szokuje, prowokuje i daje do myślenia. 3 podstawowe zasady, do jakich na planie Pedro Almodóvar na pewno się stosował.
Antonio Banderas występuje w roli chirurga, który eksperymentuje na dziewczynie w swojej prywatnej klinice. Wiąże się to z jego rodziną, krzyżuje z planami na przyszłość i ambicjami zawodowymi… To jednak jedynie wstęp do wielowątkowej, złożonej historii. Jednak ze względu dalszych, zaskakujących rozwiązań fabularnych, dystrybutor nie podał w opisie więcej informacji. Widz musi zaufać reżyserowi i producentom odnośnie stanu tego dzieła. Niestety ja również nie podam w skrócie kolejnych wydarzeń z fabuły, bo to zabije całą radość przy oglądaniu “Skóry…”.
Trudno mówić o jakiejkolwiek zabawie przy tym dramacie. Złożoność tego filmu sprawia, że kolejne karty odkrywamy z biegiem wydarzeń. Kim jest ta dziewczyna, którą przetrzymuje w domu? Czy on ma jakąś rodzinę? I tak dalej…
Urokowi filmu dodaje niezastąpiony Alberto Iglesias, jako kompozytor idealny charakteryzuje cały film, jednocześnie dodając mu mroczności i grozy, przy użyciu nowoczesnych brzmień. Jak dla mnie jedna z lepszych ścieżek dźwiękowych stworzonych do filmu nieanglojęzycznego ostatnich lat. A propos – pewnie nie jeden z was zastanawia się dlaczego ta opowieść nie dostała choćby nominacji do Oscara. Może dlatego, że jest zbyt szokujący? Może dlatego, że oprócz nagości przemyca sceny wręcz brutalne?
Wreszcie może dlatego, że ten film wbrew pozorom opowiada o każdym z nas i każdego z nas traktuje na równi?
W każdym razie uważam, że jako całość jest to opowieść o prawdzie, życiu, które się utraciło i walce o nie. Antonio Banderas i Elena Anaya (nowa Penélope Cruz?) stworzyli niezapomniane kreacje, które obok reżyserii stanowią najmocniejszą stronę filmu. Almodóvar zaś opowiada całą historię z punktu widzenia biernego obserwatora, przy czym wychwytuje nawet drobne detale. Historia kończy się dość tajemniczo, nie wiemy dokładnie, co dalej z główną bohaterką, dzięki czemu reżyser pozostawia widzowi furtkę – niech sam dopowie sobie jej dalsze losy.
Jeżeli nie gorszysz się w obliczu brudnego, brutalnego kina, interesują cię najnowsze interpretacje ludzkiego zachowania, a poza tym masz ochotę na dramat na poziomie… “Skóra, w której żyję” to pozycja dla ciebie, o której długo nie zapomnisz. Pozostaje w pamięci i zmusza do przemyśleń. Przecież to główny cel takiego kina, prawda?
Marek Generowicz