Wszystko,
co mam Katie
Marsh to kolejny tytuł sygnowany znakiem Kobiety to czytają!
Popularny klub książkowy, w którym można aktywnie uczestniczyć
na Facebook\’u, skupia rzeszę kobiet spragnionych emocji, które nie boją
się trudnych tematów. Każdy kolejny tytuł klubowy biorę w
ciemno. Dla mnie Kobiety to czytają to znak sprawdzonej marki.
Tym
razem, za sprawą powieści Wszystko,
co mam
Katie Marsh czytelniczki wraz z bohaterką książki biorą udział w
wyborze między poczuciem obowiązku, a pragnieniem spełniania
marzeń. Powszechnie mówi się, że wszystko, co mamy to rodzina.
Nadrzędne stawianie dobra tej małej zbiorowości przedkłada się
nad własne pragnienia. Nie ma w tym nic złego, o ile szczęście,
spełnienie i satysfakcja są wpisane w rodzinne relacje. A jeżeli
jest inaczej? Jeżeli coś się zepsuje? Jeżeli my to zepsujemy?
Mąż
głównej bohaterki przedłożył pracę nad życie rodzinne. Pęd
posiadania przysłonił mu siłę uczucia, którym niegdyś darzył
żonę. Narracja powieści prowadzona jest dwutorowo, liczne
retrospekcje pokazują rozdźwięk między przeszłymi, a
teraźniejszymi relacjami pary. Przepaść, którą z łatwością
można dostrzec łączy most w postaci choroby. W obliczu tak
wielkiego wyzwania, jakim jest paraliż po udarze, oboje podejdą do
sprawdzianu. Czy zdadzą? Choroba jest próbą charakteru. Ma siłę,
by nawrócić, ale też moc rzucania w otchłań.
Powieść
Katie Marsh jest angażująca. Czytając tę książkę, nie sposób
odciąć się od myśli: a co ja bym zrobiła na miejscu Hanny. Czy
poświęciłabym plany, marzenia dla osoby, która przez ostatni rok
zabrała mi radość życia? Czy przysięga małżeńska byłaby dla
mnie silniejsza, niż pragnienie odnalezienia siebie na nowo? Ta
powieść dotyka tematu kruchości życia. Uświadamia, że wystarczy
chwila, by stracić wszystko, co się ma, a nawet więcej.
Chwilami
miałam wrażenie, że zachwiana jest spójność między
przeszłością, a teraźniejszością. Być może rozbieżność, z
jaką odbierałam postaci, była celowa, ale nie do końca naturalna.
Mimo to, największym walorem tej powieści jest autentyczność.
Dialogi wprost żyją!
Szczerze
polubiłam Hannę, wręcz do tego stopnia, że z miejsca ją
usprawiedliwiłam. Przeczytajcie. Ta historia mogłaby przytrafić
się każdej z nas.
Justyna Chaber