Czasem, zwykle w najmniej
spodziewanym momencie, zostajemy dramatyczne zaskoczeni przez życie.
Z minuty na minutę wszystko co do tej pory mieliśmy, co czciliśmy
i dążyliśmy najwyższym szacunkiem – znika, rozpływa się,
przestaje mieć najmniejsze znacznie. Kończy się pewna era, a nowa
ma trudność z powołaniem się do istnienia. Bo jak tu dalej żyć?
Alice Fancourt
kilkanaście dni wcześniej powiła córkę, z którą od tego czasu
wręcz nie może się rozstać. Obie połączyła więź, której
wydawałoby się, nikt ani nic, nie jest w stanie zniszczyć. Kobieta
do tego stopnia troszczy się o swoje maleństwo, że nie chce go
zostawić choćby na 5 minut. Co jednak może zrobić wobec wyzwania,
jakim jest decyzja jej teściowej, którą traktuje jak matkę?
Vivienne zażyczyła sobie, by jej synowa choć chwilę odpoczęła,
w związku z czym zapisała ją do klubu, do którego sama uczęszcza.
Co w tym dziwnego i niepokojącego? Zasadniczo nic, chyba że liczyć
zestresowaną matkę, która nie chce odpoczywać od swojego dziecka.
No dobra, może troszkę, ociupinkę odpoczynku by się jej przydało.
Ale zdecydowanie niewiele. W końcu więc Alice ulega i wybiera się
do Waterfront, gdzie jednak zamiast skorzystać z wszystkich
dostępnych atrakcji porostu zwiedza i relaksuje się przy jednym,
delikatnym drinku. Następnie wsiada do swojego wysłużonego
samochodu i wraca do domu. Na miejscu jednak nic nie jest takim,
jakim być powinno. Drzwi do domu są uchylone, a to się nigdy nie
zdarza. To jednak nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, co kobieta
odkrywa w pokoju dziecięcym. W kołysce, zamiast jej maleństwa,
leży co prawda dziecko, jednak zdecydowanie nie jest to to samo
dziecko, które zostawiła w tym miejscu kilka godzin temu. Ubranka
się zgadzają, prosaki na nosku są, oczy niby w odpowiednim
kolorze, ale… to zdecydowanie nie jest jej córka. Kobieta wpada
więc w panikę, zaczyna nieopanowanie wrzeszczeć i… i w ten
sposób wszystko się kończy. Już nie ma wspaniałego, idealnego
życia. Jest jakiś koszmar, którego nie da się przeżyć. Mąż
jej nie wierzy, odsuwa ją od tego maleństwa, które znajduje się w
domu. Teściowa sama nie wie co ma powiedzieć, bo dziecko widziała
raz, po porodzie. Potem wyjechała z wnukiem na wczasy. Zdjęcia
malutkiej Florence zniknęły z aparatów fotograficznych, policja
nie chce zrobić badania DNA a na prywatne badanie należy czekać
tydzień. Kolejny tydzień w koszmarze. Czy Alice to przeżyje? Czy
jej małżeństwo to przetrwa? Czy teściowa zrozumie? Czy Florence
się znajdzie? Kto i jak zabrał ją z bezpiecznego domu? Aby się
tego dowiedzieć, koniecznie musicie sięgnąć po Buźkę autorstwa
Sophie Hannah.
Powieści tej autorki
nigdy nie są \”łatwą i przyjemną lekturą\”. Dlatego
przeczytanie i przeanalizowanie całości zajęło mi kilka tygodni.
Spodziewałam się co prawda, ze chwilę to potrwa, ale nie, że aż
tyle. W sumie, wybrałam na czytanie tej książki jeden z
najgorszych możliwych momentów. Gorzej by było, gdybym sięgnęła
po nią posiadając już swoje maleństwo przy sobie. Wychodzę z
założenia, że póki jest w mamusi, jest bezpieczne. Przynajmniej
od takich atrakcji jakie przeżyła tytułowa Buźka je uchronię w
ten sposób. Książki tej autorki są zdecydowanie pełne napięcia
i stanowią wyzwanie dla takiego czytelnika jakim się stałam –
odrobinę rozleniwionego i nie łaknącego skomplikowanej akcji i
niecodziennych rozwiązań. To wszystko oczywiście autorce należy
zaliczyć na plus, tym bardziej, że powieści na półkę nie
odłożyłam, tylko codziennie wieczorem do niej wracałam i
poznawałam kolejne odsłony opowieści o matce, walczącej o
odzyskanie córki.
Historia pochłania
czytelnika w zasadzie od pierwszych zdań napisanych przez autorkę.
Rozpoczynając lekturę zaczynamy wędrówkę przez dość trudne
tereny, nie zawsze od razu możliwe do zdobycia. Czasami niezbędne
jest przygotowanie, kiedy indziej – przeczekanie. Zawsze jednak
udaje się pokonać kolejną przeszkodę – z lepszym, bądź
gorszym skutkiem. Osobiście wyszłam cało z wszystkich opresji i
choć od jakiegoś czasu podejrzewałam takie, a nie inne rozwiązanie
całej zagadki – i tak czułam się zaskoczona. Nie wszystko udało
mi się przewidzieć. Nie na wszystko mój umysł był w stanie
wpaść. Nie ze wszystkim się pogodziłam. Zdecydowanie jednak mogę
stwierdzić, że Buźka ma w sobie to coś i warto zapoznać się z
tą historią. Do czego z całego serca was zachęcam.
Sylwia
Szymkiewicz-Borowska