\”Dom
z liści\” był reklamowany przez polskiego wydawcę jako powieść
oryginalna, niezapomniana i przerażająca jak żadna inna. Z jednej
strony – banał; z drugiej – po takich słowach czytelnika kusi, by
podjąć wyzwanie i przekonać się o ich prawdziwości. I choć
zarys fabuły nie zapowiadał ani czegoś specjalnie oryginalnego,
ani przerażającego, wkrótce okazało się, że niezwykle złożona
i niemożebnie zagmatwana, warstwowa fabuła, jak i nietypowa,
współgrająca z treścią i dopełniająca ją konstrukcja
powieści, angażują umysł w niebywałym stopniu, wciągając
czytelnika w intelektualną i psychologiczną grę, w której
niezwykle łatwo jest stracić rozeznanie między tym, co prawdziwe i
tym, co nierealne.
Zacznijmy
od fabuły – a dokładnie od najbardziej wewnętrznej jej warstwy,
wokół której narastają kolejne. Jej sedno stanowi tzw. Relacja
Navidsona – film dokumentalny (którego autentyczność jest
przedmiotem burzliwych dyskusji) zmontowany z nagrań pochodzących z
kamer, które Will Navidson, światowej sławy fotograf, rozmieścił
w różnych częściach swego nowego domu. Mężczyzna, by naprawić
rodzinne relacje, rezygnuje z wyjazdów w niebezpieczne rejony
świata i wraz z żoną i dwójką dzieci wprowadza się do starego,
XVIII-wiecznego domostwa gdzieś w Wirginii. Szybko orientuje się,
że z budynkiem jest coś nie tak: nie zgadzają się jego wewnętrzne
i zewnętrzne wymiary, pojawiają się w nim pokoje i korytarze
tworzące potężne, nieprzebyte labirynty, których obecność i
charakter przeczy wszelkim prawom fizyki. Navidson instaluje system
kamer mających rejestrować to, co dzieje się wewnątrz domu, zaś
nagrania te, wraz z zapisem z kamer użytych do eksploracji
tajemniczych korytarzy, składają się na film nazywany od tej pory
Relacją Navidsona.
Tekstowy
zapis tejże relacji, a więc niesamowitych wydarzeń, do których
doszło w domu przy Ash Tree Lane w Wirginii, opracował i zamieścił
w swoim notesie niejako Zampano, ekscentryczny, niewidomy staruszek.
Opracowanie to jest niezwykle obszerne i dość chaotyczne – zawiera
nie tylko komentarze i uwagi samego Zampano dotyczące filmu, będące
próbą analizy i interpretacji jego treści, ale również zebrane
przez niego naukowe i pseudonaukowe analizy wszelkiej maści
ekspertów na temat autentyczności nagrania, hipotezy dotyczące
natury zaobserwowanych zjawisk, a nawet opinie psychologiczne
odnoszące się do osobowości i motywacji bohaterów nagrania.
Relację
Navidsona, wzbogaconą o dygresje i komentarze Zampano, znajduje po
śmierci staruszka niejako Johnny Wagabunda – pracownik salonu
tatuażu z Los Angeles. Zaczyna on studiować notatki,
niepostrzeżenie poświęcając im coraz więcej czasu, aż traci
kontakt z rzeczywistością i popada w obsesję. Wagabunda analizuje
treści zapisków, dodaje własne komentarze, tworzy notatki o
emocjonalnym, osobistym charakterze – tak różne od utrzymanych w
suchym, pełnym dystansu, dziennikarskim stylu zapisków Zampano. Są
to głównie migawki dokumentujące narkotyczno – seksualne ekscesy,
dramatyczne wydarzenia z przeszłości, jak i bieżące, burzliwe
incydenty, które stanowią zapis stopniowego popadania bohatera w
szaleństwo.
Jakby
tego było mało, Relacja Navidsona, wzbogacona komentarzami Zampano,
które z kolei opatrzone są zapiskami Wagabundy, dodatkowo zawiera
notatki i przypisy wydawcy (Johnny zdecydował się nowiem wydać
Relację Navidsona), co tylko pogłębia zagubienie i dezorientację
czytelnika.
Fabuła
Relacji Navidsona, po odrzuceniu wszystkich późniejszych komentarzy
i przypisów, sama w sobie jest całkiem intrygującą powieścią
grozy. Stare domostwo, które drwi sobie z praw fizyki i zamiast
upragnionego azylu stanowi niezgłębioną plątaninę korytarzy,
tajemnicza, rozszerzająca się przestrzeń, pomieszczenia
zmieniające swoje rozmiary i położenie, znikające i pojawiające
się nagle korytarze, nienazwane zagrożenie czające się w ich
mroku – to wszystko nie tylko tworzy posępną, niepokojącą
atmosferę udzielającą się czytelnikowi, ale również budzi w
Navidsonie pragnienie eksploracji; wkrótce jednak okazuje się, że
labirynt jest wyzwaniem, któremu nie potrafi sprostać nawet
profesjonalna ekipa badaczy. Zapuszczenie się w system korytarzy
jest niczym zagłębienie się w meandry własnego umysłu – są
tacy, którzy pogrążając się w mrokach labiryntu, gubią się w
mroku własnej duszy.
Wydaje
się, że dom specyficznie oddziałuje na ludzką psychikę –
większość osób, które miały choćby chwilową czy przypadkową
z nim styczność, przypłaciły ten kontakt psychosomatycznymi
dolegliwościami. Były jednak i takie – jak choćby Holloway, szef
ekipy eksploratorów, Zampano czy Johnny Wagabunda, które dom
doprowadził do obłędu. Czy dom jest rodzajem katalizatora, który
wydobywa z podświadomości i potęguje najgłębsze lęki,
doprowadzając do szaleństwa? Ci, którzy próbują zgłębić
zagadkę budynku przy Ash Tree Lane, stopniowo popadają w obsesję i
tracą kontakt z rzeczywistością. Świadczy o tym choćby charakter
zapisków Zampano, który gromadzi wszelkiego rodzaju ekspertyzy i
analizy, tworząc na ich podstawie najbardziej dziwaczne i szalone
teorie wzbogacone literackimi, mitologicznymi, architektonicznymi,
matematycznymi czy psychologicznymi dygresjami, co daje wystarczający
wgląd w jego znękany umysł; podobnie autoanaliza Johnny\’ego –
liczne retrospekcje z traumatycznego dzieciństwa i innych
doświadczeń, które odcisnęły piętno na jego życiu i psychice,
obsesyjne zatracanie się w zapiskach Zampano pokazują jego
postępujące odrealnienie i utratę kontaktu z otoczeniem.
Totalnie
zakręconą i zagmatwaną fabułę dodatkowo dopełnia specyficzny
układ tekstu. Autor bowiem pogłębia dezorientację czytelnika
rezygnując z typowego układu strony na rzecz takiego, który
odzwierciedla akcję, charakter domu Navidsonów, a nawet stan umysłu
poszczególnych bohaterów. Danielewski zastosował trzy różne
rodzaje fontów, co jedynie pozornie utrudnia lekturę, w istocie zaś
pozwala odróżnić narrację prowadzoną przez każdego z trzech
głównych bohaterów; czytelnik docenia ten zabieg zwłaszcza w
przypadku, kiedy na jednej stronie ma do czynienia z Relacją
Navidsona niepostrzeżenie przechodzącą w notatki Zampano,
niespodziewane poprzecinane dygresjami Wagabundy czy przypisami o
jeszcze innym charakterze. Często w tego typu tekst wdrukowane są
fragmenty notatek – od naukowych analiz poprzez urywki wierszy po
wyimki z dziennika – umieszczone w oddzielnych ramkach,
przekreślone, wybrakowane, odwrócone o sto osiemdziesiąt stopni,
ułożone spiralnie, do góry nogami, w poprzek lub wzdłuż strony,
zapisane szyfrem bądź w lustrzanym odbiciu; zdania zbijają się w
zwarte kolumny i ciasne szpalty, by po chwili rozwlec się na dwie
strony. Tekst, podobnie jak korytarze, niespodziewanie zmienia
kierunek, kształt, charakter lub po prostu zanika. Ma to swój
głęboki sens, gdyż konstrukcja tekstu, sposób jego organizacji i
układ strony mają bezpośredni związek z fabułą – wzmagają i
potęgują wrażenia z lektury, a efekt jest doprawdy niesamowity.
Taki zabieg wprowadza co prawda element chaosu i dodatkowo zaburza
orientację, ale też daje wyobrażenie o tym, co rozgrywa się tak w
czeluściach labiryntu, jak i umysłach bohaterów ? choć w sumie
na jedno wychodzi.
\”Dom
z liści\” angażuje uwagę, umysł i zmysły czytelnika nie tylko
w sam akt czytania – zmusza go do podjęcia podobnej analizy
wydarzeń jak ta, która stała się udziałem każdego z bohaterów,
do przeniknięcia przez barierę formy, do zatracenia się w
narracji; prowokuje do szukania zależności i powiązań między
nimi, a także śladów i wskazówek, które pozwoliłyby sensownie
zinterpretować wypływające w toku narracji fakty czy pojawiające
się wnioski, do rozszyfrowania symboliki i znaczenia poszczególnych
fragmentów, przeanalizowania aluzji, sugestii i tropów rozrzucanych
przez autora to tu, to tam tylko po to, by po chwili czytelnik
orientował się, że nie wszystko, co przed momentem poukładał
sobie w głowie istotnie jest na swoim miejscu i trzeba zaczynać
wszystko od nowa.
Danielewski
wodzi nas za nos, kształtuje w naszym umyśle wyobrażenie czegoś,
przekonuje nas do jego słuszności, by następnie poddać w
wątpliwość, podważyć naszą wiarę w autentyczność
przedstawionych zdarzeń, dezorientuje na różne sposoby oraz wielu
poziomach i podczas gdy my dwoimy się i troimy, by przeniknąć jego
wizję i przedrzeć się do sedna poprzez warstwy fabuły, naszym
wysiłkom towarzyszy wrażenie, że autor doskonale się naszym
kosztem bawi.
Kiedy
uda nam się wyrwać umysł z zaklętego kręgu nakreślonego przez
Relację Navidsona, Notes Zampano i zapiski Wagabundy, przestaniemy
na moment głowić się nad wymyślną zagadką domu przy Ash Tree
Lane i porzucimy wszelkie analizy – czy to bohaterów czy też
własne, powstałe na ich kanwie – być może dość przekornie
stwierdzimy, że zarówno forma powieści, jak i jej treść były
jedynie pretekstem, swego rodzaju eksperymentem, w którym
nieświadomie wzięliśmy udział. Bo może tu wcale nie chodziło o
skomplikowaną zagadkę ani nawet nie o to, by ukazać mechanizm
popadania w obłęd, a o uświadomienie czytelnikowi, jak łatwo, za
pomocą określonych chwytów psychologicznych i zabiegów
literackich można wpłynąć na naszą percepcję, zasugerować
pewien sposób myślenia zgodny z zamysłem autora, narzucić wizję,
zapętlić ideę, zapanować nad naszym umysłem i emocjami podobnie,
jak dom Navidsonów zawładnął umysłami bohaterów? Może autorowi
nie chodziło o nic więcej niż wywołanie zamętu w głowie
czytelnika, a my po prostu dorabiamy ideologię i przydajemy
wszystkiemu znaczenie na wzór Navidsona, Zampano i Wagabundy? Jak by
nie było ?Dom z liści? stanowi wyzwanie dla czytelnika i tylko
od nas zależy, czy poczujemy po prostu satysfakcję z lektury czy
nie będziemy w stanie się od niej uwolnić.
Największą
zaletą powieści Danielewskiego – równie intrygującej, co
irytującej niezliczonymi przypisami i dygresjami, przez co może
sprawiać wrażenie przekombinowanej i przegadanej – jest nie tyle
jej klimat, stworzony dzięki tradycyjnym zabiegom: stopniowaniu
napięcia, sugestywnym opisom stanów emocjonalnych, niesamowitym,
tajemniczym, przepełnionym grozą wydarzeniom, a możliwość
wczucia się w emocje bohaterów w stopniu dotąd niespotykanym –
dzięki zastosowaniu chwytów nie tylko dających wyobrażenie, ale
pozwalających poczuć jak działa znękany, osuwający się w obłęd
umysł. Wrażenia są tak intensywne, że niemal namacalne – a
wszystko dzięki \”zmasowanemu atakowi\” na nasze zmysły, psychikę
i umysł. \”Dom z liści\” zachwyca rozmachem wizji autora –
której może i do końca nie ogarniam, ale potrafię docenić to,
jak na różne sposoby powyginała mój umysł. Możliwość
wielorakich i różnorodnych interpretacji na wielu płaszczyznach,
trwająca długo po zakończeniu lektury, podświadoma nawet analiza
poszczególnych fragmentów czy ustępów tekstu to niesamowite
doświadczenie przynoszące mnóstwo frajdy, z którym warto się
zmierzyć. Podejmiecie wyzwanie?
Karolina Małkiewicz