Przyjaźń
nie jedno ma imię. Raz łączy ludzi niczym klej, jest bliska, serdeczna i bardzo
zażyła. Innym razem nie wymaga słów, gestów ani czasu. Czasem zwariowana,
impulsywna i szalona, a zaraz potem harmonijna, spokojna, wręcz nuda. Jednak za
każdym razem, po prostu… jest. Na dobre i złe. W zdrowiu i chorobie. Jak
miłość? Nawet bardziej!
\”Po
prostu przyjaźń\” to ciepła, wielowątkowa opowieść o ludziach, uczuciach,
dobrych i złych stronach życia. A przede wszystkim o przyjaźni. Film gwarantuje
nam sporą dawkę niecodziennych konfiguracji. Mamy więc szaloną tatuażystkę,
której najlepszym kumplem jest drętwy pracownik korporacji. Dwóch mechaników,
których przyjaźń może zniszczyć… miłość do kobiety. Dobrodusznego pedagoga,
który za sprawa swojej postrzelonej
kumpeli wygrywa 10 milionów. Oraz kobietę, która ma wszystko… poza miłości.
Prosi więc swojego przyjaciela, nie o serce, o spermę. Zakręcone? Pogmatwane? A
jakże! Przy okazji również niesamowicie wciągające 🙂
Chociaż
opis filmu nie zapowiadał się kinematograficznego przełomu, podeszłam do niego
ze sporymi oczekiwaniami. Zgodnie z reklamą, miał trzymać poziom \”Listów do M\”.
A ponieważ film ten uwielbiam, miałam ogromną nadzieję, że i tym razem będę
zachwycona. Czy się udało?
Już
od pierwszych ujęć, poczułam, że zapowiada się naprawdę dobra historia.
Urokliwa muzyka, przyjemne ujęcia i lekka, letnia atmosfera sprawiły, że
spokojnie rozsiadłam się w fotelu i dałam porwać opowieści. Na początku
wprowadzani są wszyscy bohaterowie. Bez specjalnego nadęcia, bez zbędnych
zachwytów, powoli poznajemy losy poszczególnych przyjaźni. Ale nie wszystkich.
Niestety nie dowiadujemy się co połączyło miłośniczkę guzików, z odpowiedzialny
i przesadnie poważnym, pracownikiem korporacji. Co takiego wydarzyło się
wcześniej, że dla jej fanaberii potrafi zrobić wszystko. Łącznie z nurkowaniem
w toalecie. Niektóre z takich tematów nie doczekały się wyjaśnienia, innego niż
to \”po prostu przyjaźń\”. A szkoda, ponieważ bardzo polubiłam się z bohaterami tego filmu i nie
pogardziłabym dodatkowymi minutami spędzonymi w ich towarzystwie.
Jak
to bywa w historii łączącej w sobie wątki różnych postaci, część nas zachwyca,
cześć… niekoniecznie. I chociaż uwielbiam aktorstwo Magdaleny Różdżki, jej
opowieść wydała mi się najbardziej oderwana od głównego wątku, którego
zdominowała paczka szkolnych przyjaciół. W tak wielotematycznych historiach,
jak ta, widz z zapartym tchem obserwuje, jak łączą się zależności, jak zazębiają
wątki. Tak było i tym razem. Scenarzysta żongluje wątkami niczym wprawny
cyrkowiec, co chwilę podrzucając nam nową piłeczkę. Ostatecznie jednak nie
wszystkie opowieści są ze sobą powiązanie, a szkoda, bo to kompleksowo
domknęłoby całą historię.
Tak
jak w \”Listach do M.\”, zabawne i dowcipne sceny przeplatane są trudnymi i
ciężkimi tematami. Tych drugich jest jednak o wiele więcej, a poruszane
problemy zdecydowanie cięższego kalibru. Chociaż wyczuwalne są wyraźne próby
przełamywania przygnębienia wątki, ostatecznie wygrywa jednak melancholia. I to
nie dlatego, że żart jest w filmie źle odegrany. Wręcz odwrotnie, ubawiłam się
przednio, nie raz zwijając ze śmiechu. Ale dopiero wątki trudne, dały mi do
myślenia, wcisnęły w fotel i wyciskały łzy. Dawno nie czułam tak wiele
sprzecznych emocji podczas jednego filmu.
To,
co warto podkreślić, to fakt, że nie jest to film dokumentalny. Wiele osób
zauważa, że podobne przyjaźnie w życiu prawie nie występują. I kluczowym słowem
jest \”prawie\”. One nie są niemożliwe, tylko mało prawdopodobne. Tak głęboka i
gotowa na każde poświęcenie przyjaźń, wspaniale wygląda na ekranie. Jako temat
na film sprawiła się rewelacyjnie.
Co do
tempa i napięcia towarzyszącego filmowi to po ciekawym początku czeka nas lekko
przydługie wyjaśnianie i niesamowicie emocjonujący finał. Ostatnie pół godziny
wciągnęło mnie w historię tak bardzo, że zapomniałam o otaczającym mnie
świecie. Liczyła się tylko opowieść, akcja i zakończenie, którego się nie
spodziewałam.
\”Po
prostu przyjaźń\” to film, na który warto pójść do kina. Gwarantuje sporo
humoru, serwuje mnóstwo dowcipu, ale nie strony od refleksji czy zadumy. A do
tego porywa i intryguje w sposób magiczny i melancholijny. Po prostu… warto!
Dominika Róg-Górecka