Gdy byłam mała na kasecie VHS oglądałam bajkę o przygodach Guliwera, Rodzice tłumaczyli mi, że była taka książka. Później, gdy słyszałam o powieści, jak przez mgłę wspominałam kolorowe obrazki. Przez wiele lat nie złożyło się, abym sięgnęła po tę książkę. Chyba najbliżej byłam w okolicach matury, w końcu jest to powieść z XVIII wieku, wpisująca się w pewien kanon. No cóż nie sięgnęłam, bo ja tej epoki literackiej raczej nie lubiłam, za dużo polityki, wątków społecznych, niby zakamuflowanych, ale widocznych jak na dłoni. Jednak jest to klasyka a ja chciałam w tym roku trochę ten temat podgonić. Odniesienia do Podróży Guliwera występują stosunkowo często, często jak na książkę sprzed trzystu lat…
Na początku poznajemy Guliwera, chłopak pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny, wysłano go do college, ale zasadniczo było to zbyt duże obciążenie dla jego ojca. Chłopak podkształcił się trochę w naukach związanych z żeglarstwem, a później trafił do terminu do lekarza i przyucza się do zawodu. Po śmierci nauczyciela przejmuje jego praktykę, ale nie na długo, więc finalnie trafia na statek jako medyk. W międzyczasie żeni się. I trafia sobie na ten statek, a jak to w zamierzchłych czasach bywa, statek nie wytrzymuje starcia z wzburzonymi falami i Guliwer ocaliwszy swe życie, trafia do dziwnej krainy specyficznego ludku – Liliputów. Razem z nim przyglądamy się obyczajom w tej krainie panującym, dowiadujemy się, które zachowania są godne pochwały, a które jak to w świecie bywa, są niskie i zasługują na naganę. Są również intrygi w wyniku których Guliwer salwować musi się ucieczką. Gdy trafia w końcu do domu, nie wyciąga nauki ze swych doświadczeń i zamiast siedzieć spokojnie w domu, nadal szuka guza, to jest podróżuje i trafia jeszcze do innych krain. Te podróże są pretekstem do spojrzenia na obecne społeczeństwo z innej perspektywy.
Mogę sobie wyobrazić jak wielki entuzjazm wywołała ta powieść trzysta lat temu, była czytana przez całe społeczeństwo, bo pokazywała, że nie tylko Europejczycy mogą być koroną stworzenia, a przecież wtedy świat był pokryty wieloma białymi plamami, wielu pewnie brało pod uwagę, że książka zawiera opisy krain, które hipotetycznie, mogą istnieć. Orwell zaś uważa, że jest to książek, które powinny być zachowane, nic dziwnego, roi się w niej od symboli od opisów mechanizmów uniwersalnych i przemyśleń, które warto rozważyć i dziś. I Orwell, portrecista totalitaryzmu, mistrz powieści politycznej musiał ją docenić. Ostatnio wydawnictwo Mg wznowiło tę powieść w starym tłumaczeniu, które ma ciekawy styl i słownictwo, dziś rzadko spotykane w powieściach. Moim zdaniem warto sięgnąć, żeby chociaż sprawdzić czym zachwycały się pokolenia.
Katarzyna Mastalerczyk