Fabuła, jak to w takich przypadkach bywa, nie jest żadną miarą odkrywcza. Kline Brooks to młody, niegrzeczny milioner, właściciel imperium medialnego. Nie jest żadnym sukinsynem, nie umie być surowym szefem, a od pracy po wiele godzin z rzędu woli imprezowanie z grupą przyjaciół – takich jak on bogatych trzydziestoletnich kawalerów. Georgia Cummings to jego pracownica, specjalistka od marketingu. Jest młoda i wyluzowana, ale mimo swobodnego podejścia do seksu (i matki-seksuologa) wciąż nie przeżyła swojego pierwszego razu. Kiedy Kline rozpaczliwie szuka partnerki na służbowe przyjęcie, zaczyna dostrzegać w Georgii już nie tylko pracownika, ale też seksowną i interesującą kobietę. Bardzo szybko jednorazowa przysługa przeradza się w płomienny (ale niepozbawiony dozy humorystycznego dystansu) romans…
Tyle streszczenia wystarczy, by przekonać się, z jakim rodzajem książki mamy do czynienia. Trudno nazwać \”Złapać milionera\” post-Greyem, bo chociaż bohaterka jest dziewicą, to nie ma wiele wspólnego z nieśmiałą, zahukaną Aną z trylogii James. Chociaż… Właściwie trudno powiedzieć, o co chodziło autorom tej książki. Deklaracje z okładki nieszczególnie znajdują potwierdzenie w treści. Chociażby zasada Kline?a, by nie umawiać się z podwładnymi – przez ponad pięćset stron powieści wspomniał o niej może raz, bardziej pro forma niż z przekonania. Również rodzice pana Brooksa ubolewający, że ukochany synek za dużo pracuje, sprawili, że odruchowo parsknęłam. Pół tysiąca stron powieści, a Kline zajmuje się seksem, imprezami albo rozważaniami o tym, że chciałby się przyjaźnić z podwładnymi, ale oni nie chcą, bo nie są przyzwyczajeni do bliskich stosunków z szefem. Pozostaje zagadką dekady, jak taki człowiek doszedł do wielkich pieniędzy, stworzył i utrzymał potężną korporację. Nie odziedziczył jej w spadku – jego rodzice są tak samo niezdolni do czynów przedsiębiorczych jak główny bohater. A już umowa, w której Kline przekazuje Georgii swój biznes… Musicie to przeczytać sami. Ale tylko, jeśli macie mocne nerwy.
Mamy więc papierowe postacie, których doświadczenia i charakter są zależne od potrzeb chwili. Georgia jest to wyuzdaną imprezowiczką, to wcieleniem niewinności, Kline na zmianę udaje poważnego i udaje niepoważnego. Właściwie jedynymi postaciami, którym nie wykastrowano szczątków charakteru, są Cassie (bezczelna, wulgarna i w przewrotny sposób zabawna) oraz Thatch (całkiem umiejętnie realizujący archetyp błazna przy tronie głównego bohatera). I chętnie przeczytałabym jakąś historię im poświęconą…
…gdyby tylko napisał ją ktoś inny. Moja lektura \”Złapać milionera\” składała się z bicia głową w najbliższą powierzchnię płaską, chowania książki z uczuciem zażenowania, że ktoś widzi, co ja czytam, oraz przeżywania tzw. second-hand embarassment (czyli po naszemu wstydu z powodu tego, że ktoś inny zachowuje się żenująco albo popełnia gafę). Jeśli o \”50 twarzach Greya\” powiedziałam kiedyś, że ma szczątkową fabułę, to w \”Złapać milionera\” szczątki owe są pogrzebane głęboko pod… Trudno powiedzieć, pod czym właściwie. Fabuły nie ma, opisy seksu są dość powtarzalne i raczej żenujące niż podniecające (sformułowania takie jak \”mięśnie cipki\” powinny być ustawowo zabronione), a szumnie reklamowany humor został na poziomie klozetowych żartów z wczesnego gimnazjum. Psychologii postaci też się tu nie uświadczy. Na podstawie zachowania dałabym bohaterom nie więcej niż piętnaście lat, a autorom – jeszcze mniej. A już zwrot akcji (w takiej książce obowiązkowy jest ten moment, kiedy nasza nierozłączna para na chwilę się rozstaje, przekonana, że ich związku nadszedł kres) przyprawił mnie o spazmy. Nie to, że jest niewiarygodny czy naciągany – ale już wielki dramat bohaterów z powodu głupiego czata w Internecie naprawdę sugerowałby, że są na etapie gimnazjum. Dorośli ludzie tak się nie zachowują. Całość przypomina pośledniej jakości fanfik typu \”jak mały Jaś wyobraża sobie dorosłość w Nowym Jorku\”. Fascynuje mnie, że znalazł się ktoś, kto to wydał – i ktoś, kto uznał to żenujące \”dzieło\” za godne tłumaczenia.
W całej tej sytuacji współczuję szczerze tłumaczce, bo przekład tego literackiego potworka musiał być katorgą. I chociaż miałabym do tłumaczenia sporo zastrzeżeń – między innymi kalki językowe czy lingwistyczna nieudolność przy scenach erotycznych – to na miejscu tłumaczki też nie miałabym ochoty się starać. \”Złapać milionera\” (w duchu oryginału raczej miliardera, ale kto by się tym przejmować) nie uratowałby nawet przekład autorstwa Leśmiana. Książka cierpi też na brak porządnej redakcji i korekty, ale w obliczu tego, że w pierwszej kolejności cierpi na brak sensu, nie czynię z tego wielkiego zarzutu.
Bardzo lubię wydawnictwo Filia. Naprawdę. I pozostaję w głębokim zdumieniu, że wydali coś tak złego. W moim prywatnym rankingu literatury popularnej zabrakło skali. Nie czytajcie tego. Nie warto. Ale możecie poprosić autorów, żeby zajęli się szydełkowaniem lub hodowaniem wombatów – nie każdy musi pisać.
Przynajmniej okładka jest ładna…