Nie
mogę się nazywać wielką miłośniczką Henninga Mankella,
widziałam raptem kilka odcinków serialu o Wallanderze, czytałam
raptem dwie jego książki. Jedna to pierwszy tom sagi o Kurcie W, a
drugi to cudowny melancholijny tom, w którym autor opowiada o tym
jak radzi sobie z chorobą. O ile kryminał nie do końca mnie
zachwycił, o tyle już ta autobiograficzna książka, dosłownie
mnie oczarowała. Lubię od czasu do czasu zanurzyć się w takiej
melancholii, w świecie cudzych przeżyć. Dlatego na fali, zamówiłam
Szwedzkie
kalosze,
ku memu rozczarowaniu, okazało się, że to druga część.
Pierwszej nie mam, nie dostałam i co za tym idzie nie czytałam, ale
podobno nie jest to warunek konieczny. Po lekturze powiem, że na
pewno nie. Chociaż może dobrze znać całość, jak zwykle.
Frederik
Welin jest chirurgiem na emeryturze. Pewne wydarzenia sprawiły, że
uciekł od świata i zaszył się na odziedziczonej po dziadkach
wyspie. Przemierza ten niewielki kawałek lądu i zatapia się we
wspomnieniach i refleksjach. Spija te chwile, które cenił, chociaż
gdy trwały nie przywiązywał do nich uwagi. Pewnej nocy Frederik
budzi się wśród szalejącej pożogi. W wyniku pożaru traci
wszystko co posiada. Zostało mu trochę pieniędzy na koncie i
przyczepa córki, więc ma dach nad głową. Policja podejrzewając
podpalenie zaczyna dochodzenie a na celowniku, głównym podejrzanym
jest właśnie Welin.
W
tej książce znalazłam mądrość Henninga Mankella, wiem, że będę
chciała dać szansę innym jego książkom, bo ktoś, kto potrafi
tak refleksyjnie pisać, musi mnie oczarować. Autor porusza w tej
powieści wiele problemów. Na uwagę zasługuje główny bohater,
człowiek z poranionym wnętrzem, z problemami z nawiązywaniem
relacji międzyludzkich. To właśnie ten wątek najbardziej przykuł
moją uwagę. Sprawił, że czytało mi się niemalże jednym tchem.
Wiem,
że może nie każdy fan Mankella będzie zadowolony z tego co ja
chwalę najbardziej, ale moim zdaniem, powieść ta uwiedzie każdego
wielbiciela dobrej literatury. Bo jest napisana fantastycznym stylem.
I właśnie, czy trzeba znać koniecznie wcześniejszą część.
Moim zdaniem nie, nie czułam, że coś mi umyka, nie czułam się
też uporczywie zasypywana informacjami. Mnie się po prostu tę
książkę świetnie czytało! Gdybym była pisarzem, chciałabym
żeby moja ostatnia książka była chociaż w połowie tak dobra.
Naprawdę!
Wiem,
że to nie należy do meritum, ale już okładka wpada w oko… a
przy świadomości, że autor już nie żyje, wywołuje takie uczucie
dziwnej pustki…
Reasumując:
bardzo polecam!!
Katarzyna Mastalerczyk