Pierwsze, polskie wydanie \”Czerwieni Rubinu\” – tomu rozpoczynającego \”Trylogię czasu\” – pojawiło się 23 maja 2011 roku nakładem wydawnictwa Egmont. Nakład powieści szybko się wyczerpał, a tytuł stał się obłędnie drogi i niezwykle pożądany. Upłynęło parę cichych lat, aż wreszcie czytelnicy usłyszeli cudowną nowinę. Wydawnictwo Media Rodzina zdecydowało się na wznowienie całej trylogii i to nie w byle jakim wydaniu. Książka, którą trzymam w rękach, zachwyca nie tylko treścią.
Pewnego dnia, piętnastoletnia Gwen, odkrywa, że to ona, a nie jak wszyscy uważali jej kuzynka, jest nosicielką specjalnego genu, umożliwiającego przenoszenie się w czasie. Od tej pory zdarzają się jej \”niekontrolowane\” podróże. Dziewczyna znajduje się na pograniczu realnego życia i drugiej, fantastycznej rzeczywistości. Z jednej strony chodzi do normalnej szkoły, przyjaźni się z zupełnie zwyczajnymi dzieciakami, a jednak zna od zawsze, trzymany w tajemnicy, rodzinny sekret. Do tego, co jest niezwykłe nawet jak na tak specjalną, obdarzoną niespotykanym darem rodzinę, dziewczyna ma wyjątkowo specyficzny talent, w który nikt z jej krewnych nie chce uwierzyć – Gwen widzi duchy.
Historię opowiada pierwszoosobowy narrator (w tym wypadku narratorka). Wszystkie wydarzenia, oprócz prologu i epilogu, obserwujemy oczami głównej bohaterki – Gwendolyn. Przypadły mi do gustu takie urokliwe i ciepłe momenty, jak ten, w którym rozmawia z duchem małego chłopca czy przypomina sobie swoją żywą – nieistniejącą maskotkę gargulca. Niektóre pomysły pisarki są wręcz rewelacyjne, inne niestety nieco ograne, ale mimo to nie odbierają lekturze przyjemnego wydźwięku.
Główna bohaterka jest sympatyczna i nieco naiwna. Posiada jednak całkiem wyrazisty charakterek. Została stworzona w cudowny, pełnowymiarowy sposób. Wydaje się po prostu taka… prawdziwa. Gwen, mimo ciągle dziecięcego i przewidywalnego zachowania, jest duszyczką dobrą, ale potrafi też pokazać swój (prawdopodobnie odziedziczony w linii żeńskiej), ognisty charakter. Zdecydowaną zaletą jest takie żywiołowe przedstawienie bohaterki, która opowiada swoją historię z zapałem, nie szczędząc nam dostępu do własnych (czasem śmiesznych, innym razem dziecinnych, a momentami nawet wrednych czy absurdalnych) myśli. Gwendolyn jest dziewczyną, która mogłaby naprawdę istnieć, a nie jakąś wyidealizowaną, pociąganą za sznurki na scenie w teatrze lalek, kukiełką.
Sama powieść utrzymana jest w niezwykłym klimacie. Pisarka barwnie przedstawia zarówno współczesną, jak i historyczną Anglię. Bawi się słowem i nie boi się żartować, chociażby z panującej sto lat wcześniej mody. W książce nie zabraknie również romansu i tych kilku, trzymających w napięciu scen.
Kerstin Gier, wraz z kotem, mężem i synem mieszka w okolicach Bergische Land. W swoim dorobku ma już kilkanaście tytułów i nagrodę Delia, dla najlepszej kobiecej powieści roku. Jej styl pisania jest bez zarzutów, a warsztat znakomity. Niekiedy jednak przegrywa walkę z piórem i w powieści pojawia się kilka dłużyzn.
Książkę polecam miłośnikom (a zwłaszcza miłośniczkom) czytania, ponieważ uważam, że dla osób, które za tym nie przepadają i powieść trzymają w ręku dwa razy do roku, ona po prostu się nie nadaje. Na rynek zostało wydanych wiele znacznie łatwiejszych, zawierających mniej opisów i treści, pozycji młodzieżowych. Czerwień Rubinu jest dziełem dla ludzi, którzy czerpią przyjemność z oglądania oczami wyobraźni przedstawionego przez pisarzy świata. To wręcz idealna lektura dla każdego książkoholika.