Od czasu przeczytania ?Przejrzeć Anglików? antropolożki Kate Fox uwielbiam książki o tej nacji. Mimo że wielu osobom Anglicy wydają się nudni i przewidywalni, liczba publikacji poświęconych i charakterowi narodowemu wskazuje na coś dokładnie przeciwnego. Cegiełkę do obrazu Wyspiarzy dorzuca w swoim \”Anglicy. Przewodnik podglądacza\” także dziennikarz \”Sunday Times\”, Matt Rudd.
Rudd pisze o swoim narodzie, odwołując się do charakterystycznych symboli. Nie chodzi jednak o symbole mitologiczne czy popkulturowe, lecz o znaki codzienności, takie jak kanapa, łóżko czy autostrada. Słowo-klucz z każdego rozdziału nadaje rozdziałowi rytm i temat przewodni, który jednak często ustępuje miejsca rozmaitym dygresjom i specyficznym, angielskim żartom. Nie jest to studium antropologiczne w rodzaju pracy Fox, ale rzetelna dziennikarska robota, oparta na rozmowach i obserwacjach, podsumowana błyskotliwymi puentami. Przez kluczowe pojęcia Rudd przebija się do sedna angielskości, może nieco chaotycznie, lecz z zaangażowaniem archeologa poszukującego śladów dawnej cywilizacji. Dziennikarz pisze o życiu rodzinnym, o pracy, o sporcie, o piciu i o seksie, nie unikając niewygodnych tematów, ale też nie demonizując żadnej kwestii. Nawet irytujący w życiu absurd jak niekończące się maile w sprawie reklamacji wadliwego towaru (maile, z których ostatecznie nic nie wynika) opisuje lekko i ze swadą. Szczególnie udanie prezentuje się rozdział poświęcony dojazdom do pracy, gdzie założenia poczynione przed zbadaniem tematu okazują się zupełnie sprzeczne z obserwacjami i wnioskami. Autor nie ma problemu z przyznaniem się do błędu, rzetelnie i z uczuciem opisuje swoje poszukiwania angielskości i wszystkie przeszkody na drodze do poszukiwań. A podsumowanie? To czytelnik sam już musi zbudować na bazie obserwacji Rudda i może także swoich własnych.
Na pewno niewątpliwym plusem tej książki jest jej lekkość i niewymuszony humor. Humor, który, zaznaczmy, nie każdemu przypadnie do gustu, ale cóż – nie każdy przecież lubi angielskie komedie, prawda? Kwestię charakteru narodowego Rudd omawia bez patosu czy używania skomplikowanej terminologii, przez co książka jest idealna dla ludzi, którzy dostają alergii od terminu \”teoria komunikacji międzynarodowej\”, a jednocześnie chcieliby poznać bliżej Anglików bez konieczności zawierania tysiąca znajomości dla wyciągnięcia ogólnych wniosków. Na tym tle nie podoba mi się jedynie brak ingerencji tłumaczki – czasem, jak przy grze Chuckie Egg (w Polsce nie jest ona tak rozpoznawalna jak na Wyspach, przez co czytelnik może się czuć skonfundowany) przydałby się przypis z wyjaśnieniem, co autora w danej kwestii bawi lub bulwersuje. Jedyną ingerencją, którą zauważyłam, było objaśnienie słowa \”szewron\” i przypis dotyczący marki Vauxhall. Nie chodzi mi o to, by przypisów było więcej niż tekstu zasadniczego, ale jak dla mnie jest ich za mało i czytelnik czasem się gubi.
Ten drobiazg nie zmienia jednak faktu, że bawiłam się świetnie, chociaż teoretycznie o Anglikach powinnam się już nauczyć wszystkiego. Szukacie rozrywki z wartością poznawczą? Sięgnijcie po książkę Rudda.
Joanna Krystyna Radosz