Pamiętacie kota Filemona? A Bonifacego? Chyba nie ma osoby, która chociaż raz nie widziała tej bajki. W telewizji albo w formie książeczki. Duet czarnego i białego kota jest znany do dziś. I chociaż stare kreskówki, wydawać by się mogło odeszły do lamusa, zaczynają powracać. Ku mojej ogromnej radości. Bo chyba nic nie przebije klimatu i ciepła, w jakim były tworzone.
Dlatego też dzisiaj przychodzę do Was z pięknym wydaniem tej właśnie bajki, która podbiła moje serce wiele lat temu i jest w nim do dziś.
Bajka rozpoczyna się od początku, to znaczy od momentu kiedy do domu, w którym mieszka dumny kocur Bonifacy wprowadza się malutki, lekko pokraczny kociak – Filemon. Jak przystało na osobnika płci samczej, starszy kocur nie czuje radości z przybycia towarzysza. W dodatku wścibskiego i ciągle gadającego. Ciekawość malucha męczy i irytuje. Najgorszy jest fakt, że w tych odczuciach pozostaje sam. Babcia z dziadkiem pałają radością wobec malucha, którego wszędzie jest pełno. Dla dorosłego osobnika liczy się spokój i stały rozkład dnia, najlepiej by miska była pełna, myszy same przychodziły pod nos, a zapiecek nie stygł.
Co innego Filemon, przeciwieństwo starszego kolegi. Ten jest ciekawy świata, chciałby wszędzie wejść, otrzymać odpowiedzi na pytania, które nurtują, wejść tam, gdzie nie wolno i najlepiej by Bonifacy w końcu podzielił się swoją wiedzą na temat wielkiego, tajemniczego i nieznanego świata.
Niestety, daremne prośby, kocie dziecko jest niezrozumiane przez dumnego kocura.
I wiecie, co jest najciekawsze? Pamiętam, że jako dziecko, o wiele bardziej rozumiałam i lubiłam Bonifacego, postać Filemona wydawała się dla mnie zbyt nachalna, on wszędzie ganiał, zadawał sto pytań do.. Dziwne, bo przecież sama byłam dzieckiem, więc również miałam swoje ciekawości życia i tego, co dzieje dookoła, a jednak to ten zarozumiały wielki kocur podbił moje serce. Czyżby właśnie wtedy miałam zadatki na kociarę, lubiącą spokój i ciszę? Nie mam pojęcia. Jedno jest pewne, sprawa wygląda podejrzanie, bo o ile przygody lubię i potrafię zaszaleć, to jednak wspominając siebie, z lat dziecięcych pamiętam, że byłam zbyt ostrożna. Moimi jedynymi \”wyskokami\” były wspinaczki po meblach, surowo zakazane. Nie lubiłam chodzić w miejsca, których nie znałam, nie byłam ciekawa samodzielnych ucieczek, moja przesadna ostrożność objawiła się bardzo szybko. Chyba urodziłam się z syndromem Bonifacego – po co się wysilać, skoro ciepły zapiecek i pełna miska wystarczą do szczęścia. Teraz chyba czuje lekko tym przerażona. I mam ochotę pobawić się w psotnika Filemona, U mnie jak widać, ze wszystkim na odwrót. Cóż poradzić.
Wracając do Przygód kota Filemona, przede wszystkim jest przepięknie wydana, aksamitna twarda oprawa, przepiękne ilustracje, z tamtych czasów, nic nie zostało unowocześnione. Za co jestem ogromnie wdzięczna. Żółtawe kartki, odpowiednia czcionka. Nie mam się czego przyczepić. Ten egzemplarz po prostu trzeba posiadać.
Agnieszka Bruchal