Uwielbiam książki o zwierzętach, nawet jeśli są to książki dla dzieci i młodszej młodzieży. Zwłaszcza jeśli są to książki dla dzieci. Co najmniej raz w roku odświeżam sobie \”Wodnikowe wzgórze\”. \”Dzikie królestwo\” z opisu zapowiadało się bardziej na coś w stylu serii \”Wojownicy\”, ale to nadal dobra zapowiedź. A jak z treścią?
Główna ludzka bohaterka powieści, Drue Beltane, jest półsierotą, wychowywaną przez ojca w miłości do wszystkiego, co żyje. To dość rezolutna dziewczyna, a serca ma dobre, toteż przygarnia kociego włóczęgę i nazywa go uroczym imieniem Kocisko Zobaczysko. Niedługo później Kocisko Zobaczysko przepada, a ojciec Drue odkrywa przed nią rodzinną tajemnicę… Równocześnie w królestwie zwierząt, Dzikusów, jak same siebie nazywają, trwają przygotowania do rewolucji przeciw ludziom, którym Dzikusy niegdyś pomagały, a którzy później upokorzyli je i odrzucili, spychając do roli w najlepszym wypadku maskotek, w najgorszym – wrogów. Nie wszystkie zwierzęta chcą krwawej masakry, ale jak to w świecie bywa, najgłośniej krzyczą te najbardziej radykalne. Gdy wydaje się, że nic nie powstrzyma nadchodzącej apokalipsy, do akcji wkracza grupa tajemniczych Kotynów.
Bardzo dobrze widać, co za historię Simon David Eden chciał opowiedzieć w \”Dzikim królestwie\” (i będzie ją zapewne opowiadać w kolejnych tomach, wnioskując z otwartego zakończenia). Autor chciał napisać książkę dla młodszego czytelnika (już nie dziecka, jeszcze nie \”młodego dorosłego\”) o tym, jakie to ważne, by żyć w zgodzie z naturą, i że pokój i porozumienie to bardzo ważne pojęcia. Ten dydaktyczny zamysł jest godny pochwały, lecz już wykonanie budzi wątpliwości. Do \”Dzikiego królestwa\” bardzo pasuje mi jedno słowo: chaos. Narracja bezładnie przeskakuje między bohaterami i miejscami, wydarzenia dzieją się zdecydowanie za szybko, brakuje chwili na refleksję. Brakuje też rozbudowanego świata. Niby mamy wyjaśnienia ojca Drue, Quinna, niby dowiadujemy się o Kocim Konsulu i obyczajach Dzikusów, ale to nie świat, lecz zaledwie jego skrawki. Brakuje mi w tej książce szerszego spojrzenia i większej, spójnej koncepcji. Bardzo podoba mi się pomysł autora, jednak realizacja szwankuje: za dużo szczegółów, za mało ogółu. Przy tym wszystkim brawa dla tłumaczki, bo przekład jest zrobiony fachowo, ładnym językiem i bez nadmiernej adaptacji (niespolszczenie Drue i Quinna), a jednocześnie z ciekawym podejściem do nazw własnych (Kocisko Zobaczysko już za samo imię wchodzi w poczet moich ulubionych bohaterów literackich!).
Przeczytać można. Lektura obowiązkowa to to nie jest.
Joanna Krystyna Radosz