O tej książce słyszałam długo. Bardzo długo. Jeszcze dłużej przeleżała przy łóżku i ciągle bałam się zabrać za tę kultową powieść, która chyba najwięcej sławy przyniosła Dorocie Masłowskiej. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Dopiero artykuł w ostatnim numerze magazynu Książki skłonił mnie do sięgnięcia po tę książkę. Każda strona była zaskoczeniem. Wydawnictwo Noir sur Blanc stawia na prostotę, tak jakby komunikowało – czytasz na własną odpowiedzialność. Czytałam tę książkę przez kilka dni. To odkładałam, to brałam się na nową, czasami brnęłam, niekiedy wprost leciałam przez tekst. Książka nagrodzona Paszportem polityki i Nagrodą Nike, od publiczności. Dorota Masłowska to jedna z popularniejszych pisarek, więc naprawdę nastawiłam się na arcydzieło.
Zaczynamy czytać i wpadamy w tekst pisany językiem, z którym rzadko chyba ma do czynienia człowiek na poziomie. Autorka postanowiła przenieść nas w świat, dresiarza? prymitywa? Pokazuje nam świat oczami takiego grubego karku, o ciasnych horyzontach, myśleniu prostym jak konstrukcja cepa, który zalicza panienki, bierze amfę i jest ksenofobem płytkim jak wyschnięta kałuża. Jego wewnętrzny monolog sprawia, że bełkot pijaczka na przystanku staje się traktatem filozoficznym, a już wiadomości ze świata polityki to już szczyt wyrafinowania. Dorota Masłowska chciała zaskoczyć pokazaniem świata, którego czytający człowiek unika. Chyba nikt trzeźwy nie posługuje się taką stylistyką, która po prostu morduje oczy i masakruje mózg. Najprawdopodobniej książkę można ocenić jako genialną, albo beznadziejną. Wydaje się, że: tertium non datur. Fabuła niby jest, ale ciężko ją dostrzec zza tego dymu z papierosów, oparów alkoholu, całej tej stylistyki. I chyba tę powieść można pokochać, albo przez nią przebrnąć.
Ja należę do tych, którzy przebrnęli. Chlubię się tym, że mam szerokie grono znajomych i staram się poznawać różne życiowe postawy. Narkotyków nie toleruję, więc może dlatego nie potrafię czytać takiego narkotycznego bajania, bo nie zadaję się z ludźmi na haju, tak nazywajcie mnie świętoszką. Doceniam, że Masłowska próbuje pokazać coś nowego, niesztampowego, ale moim zdaniem brakuje tu tego elementu, który uczyniłby z tej książki autentyczną. Wszystko wydaje się być zbyt przerysowane i chociaż biorę poprawkę na to, że jest to środek stylistyczny, to jednak jak dla mnie za bardzo wszystko wyolbrzymiono.
Jak na razie Dorotę Masłowską odsuwam sobie w czasie, może muszę dojrzeć do jej twórczości, by dostrzec głębię i się zachwycić, albo będę tumanem na zawsze, bez grama wrażliwości potrzebnej do odbioru dzieł polskiej literatury współczesnej.
Katarzyna Mastalerczyk