Na Córkę rewolucji ostrzyłam sobie ząbki, od jakiegoś czasu. Bardzo lubię powieści historyczne, dworskie klimaty i całą resztę. To też, gdy tylko pojawiła się książka w moim domu, byłam niezmiernie uradowana. Chociaż na przeczytanie, musiała chwilkę poczekać, to w końcu nadeszła pora bym zagłębiła się w opisanej historii. A jakież są moje wrażenia?
Poznajemy Henriettę, córkę owdowiałego kupca. Dziewczyna ma jeszcze dwóch braci. Jednak to ona wiedzie chyba najbardziej nieprzyjemny żywot. Jako że nie posiada matki, jej wychowaniem zajmuje się babka i pomocnica, która nie skąpi utyskiwań. Z ojcem niewiele może zdziałać, bo ten nadużywa alkoholu. W dodatku jego głowę zajmują sprawy państwowe, które w ostatnim czasie bardzo się zaogniły i wywołały rozruchy na ulicach.
Dziewczyna ma wprawdzie oparcie w jednym z braci, ale niestety ich dzienne zajęcia sporo się różnią. Kiedy on może biegać beztrosko po mieście, brać czynny udział w różnych przygodach, ona musi siedzieć w domu i słuchać jak powinna odpowiednio się zachowywać. Henrietta, głodna wiedzy, interesuje się polityką, sprawy kraju są dla niej bardzo istotne i chciałby mieć możliwość opowiedzenia po jednej ze stron. Niestety strzępki informacji są zbyt ubogie. Jedynie wieczorne opowieści pijanego ojca, czasami zaspokaja ciekawość.
Bystrość dziewczyny i ciekawość, nie idzie w parze z panującymi zasadami. Kobieta ma być posłuszna i nie wykazywać się zbytnią inteligencją. Co nie bardzo wpasowuje się w opis Henrietty, biorącej czynny udział w dyskusjach przy \”stole\”, umiejącej zadawać celne pytania i domagać słusznej uwagi.
W dodatku, gdy Anglia wrze od rozruchów, a wybuch rewolucji jest tylko kwestią czasu, nie może być mowy o ignorancji i wycofaniu w tak ważnych sprawach. Walki religijne od zawsze doprowadzały do rozłamów i sporów, które zbierały swoje żniwo. I właśnie pośrodku tego wszystkiego znajdzie się Henrietta, kobieta u progu dorosłości, walcząca o siebie, rodzinę i własne szczęście. Tylko jakie będzie zakończenie?
Cóż mogę powiedzieć o Córce rewolucji? Na pewno to, że byłam niezmiernie ciekawa i szczęśliwa, że posiadam. Później niestety moje emocje nieco opadły i tak sobie opadały z każdą kolejną stroną.
Nie mam pojęcia, co się stało ze mną. Bo nie uważam by książka była źle napisana. Tylko mnie po prostu nie porwała historia ukazana przez Senator. Po prostu coś nie zaiskrzyło. I chociaż fabuła posiada wszystko to, co lubię w takich powieściach. Nie wiem, co mnie tak przytłoczyło. Jakoś ta wojna religijna, spory między papistami a ich przeciwnikami. Doprowadzało mnie do znużenia. Słowa przeciwko słowom. I tak w kółko. Pijany ojciec dziewczyny, broniący własnych ideałów, na którego inni spoglądali ironicznie i z politowaniem. Nawet rodzina w kluczowych sytuacjach stawała po przeciwnych stronach.
I chociaż miał być wątek miłosny, cała otoczka, to mnie po prostu coś nie przekonało. Miałam wrażenie, że ciągle kręcę się w kółko i gdzie bym nie zerknęła na stronę, to nie zastanę niczego nowego. Znużyła mnie książka. Po prostu nie czułam zainteresowania podczas czytania. Odkładałam i nie miałam chęci powrotu. Nie tego się spodziewałam. Liczyłam na pochłonięcie przez wartką akcję, a zastałam dogłębne analizy, jakieś przemyślenia, przeciągania swoich racji.
Mam wrażenie, że chwilowo czuje przesyt literaturą historyczną. Inaczej nie umiem tego wytłumaczyć.
Myślę, że tutaj problem leży nie po stronie książki, ale mojej. Ponieważ patrząc z perspektywy czasu, to po prostu nie była moja pora. Nie wczułam się w opisywane sytuacje i chyba nawet wybuch bomby atomowej, nie wzbudziłby we mnie większych emocji.
Uważam, że książka jest godna uwagi i słusznie zbiera bardzo pozytywne opinie, po prostu spotkałyśmy się w nieco nieodpowiednim czasie. Czasami tak się zdarza.
Agnieszka Bruchal