Bohaterowie drugiej wojny światowej, ludzie którzy w tym trudnym czasie znaleźli w sobie odwagę by zachować się jak należy, by komuś pomóc we wspólnej niedoli czy w jakikolwiek sposób sprzeciwić się bezwzględnemu złu. Pośród takich osób znalazł się również niemiecki hrabia Helmuth James von Moltke, opozycjonista w nazistowskich Niemczech. Uwięziony za swoją działalność konspiracyjną a następnie skazany na śmierć. Z okresu jego niewoli zachowały się listy jakie w tajemnicy wymieniał z żoną, Freya\’ą von Moltke. Wybór tych listów wraz z obszernym wstępem opublikowało po raz pierwszy w języku polskim wydawnictwo Znak pod tytułem \”Listy na pożegnanie\”.
Fizycznie sytuacja Helmutha po aresztowaniu nie przedstawiała się bardzo źle – nikt go nie torturował, nie głodził, a choć w celi było chłodno to więzień mógł przyjmować paczki z domu, w tym również koce. Ponadto w więzieniu funkcję duchownego pełnił zaprzyjaźniony pastor, który skwapliwie – ryzykując własne życie – przekazywał liczne listy między uwięzionym a jego małżonką. Choć jednak miesiące poprzedzające proces Helmutha von Moltke odbiegały od najgorszych scenariuszy jakie przecierpieć musieli inni bohaterowie tego czasu, nie był to czas beztroski. Coraz wyraźniej w świadomości uwięzionego zarysowywała się bowiem przyszłość, w której niemal na pewno czekał go wyrok śmierci. Do przykrych rozmyślań nad nieuchronnym losem wkradała się również tęsknota za rodziną – szczególnie żoną i dwoma małymi synami. Obawy te odbijają się echem w listach obojga małżonków.
Listy są porażające – nie tylko ze względu na świadomość nieuniknionej rychłej śmierci Helmutha Jamesa. Przejmujący jest tu również niezwykły spokój i wiara, które pozwalają małżonkom pogodzić się z niesprawiedliwym losem, traktując prawdopodobną śmierć jako początek kolejnego etapu ich wspólnego życia – tym razem bardziej duchowego. W listach więźnia przebija niekiedy idealistyczna postawa, która każe mu traktować własne życie bardziej jako narzędzie czy drogę do wykonania pewnej misji, niż coś osobistego. Nie oznacza to bynajmniej iż jest mu obojętna śmierć, stara się po prostu odnaleźć sens tego co się wydarza. I tu wyraźnie widać jego pełne – wyrażone wprost – zaufanie do Boga i pogodzenie z Jego wolą. Czasem tylko wspomina – bardzo spokojnie, bez histerii, zwyczajnie – że nie chce umierać lub że boi się ?zwierzęcego strachu? w ostatnich chwilach. I to są momenty, w których trudno zachować spokój. Pojawia się pytanie co dzieje się w tym człowieku – czy tylko uspokaja żonę prostotą zwierzenia, czy autentycznie nie ma do ukrycia krzty gwałtownego lęku. Innym razem jednak pisze o intensywnych mękach i bólu, bez ogródek, ufny w spokój Frey\’i – te momenty są jednak nieliczne, niemal nikną w tonie pogodzenia z losem.
Freya pisze trochę o swojej codzienności, o domu, o małych synach nieświadomych sytuacji i tęskniących za ojcem. Opisuje też widok poranka nad ich domem, drogę w jakimś znanym im obojgu miejscu którą miała okazję niedawno przebyć, słowa synów, ich postępy w nauce, urodziny, swięta, ważne wydarzenia w ich życiu.
Małżonkowie nieustannie wyznają sobie miłość, piszą z czułością i tęsknotą ale też z pewnym pogodzeniem z – jak czują – nieuchronnym losem. Tu po raz kolejny uderza wiara obojga w życie wieczne, w którym spotkają się ponownie. Helmuth wręcz w filozofii Kanta doszukuje się wskazówek dotyczących czasu, w którym się to stanie. Ale jeszcze przed tym życiem wiecznym Freya deklaruje, że jej dalsze samotne życie będzie w istocie życiem ich obojga. W tym wszystkim kolejnym uderzeniem jest stosunek małżonków do swojej sytuacji – mimo żalu i lęku odczytują swoje nieszczęście jako łaskę, która pozwoliła wzmocnić ich więź, jako \”instrument objawienia\”. Właściwie kodem wzajemnych relacji Helmutha i Fre\’\’i zdaje się być Biblia. Trudno odnaleźć w zbiorze list, w którym nie znajdziemy informacji o fragmencie z Biblii inspirującym jedno z nich danego dnia lub choć rozważania o Bogu i Jego roli w tej dramatycznej sytuacji.
Von Moltkowie usiłują wyzyskać każdy pozostały im dzień dla siebie, dla przygotowania się na śmierć Helmutha Jamesa. Jednak nie poddają się, podejmują walkę w sądzie, szukają – choćby tylko dla świadomości że niczego nie zaniedbali – pomocy. Ich listy wypełnione są planami obrony w sądzie, opisami kroków które udało im się podjąć i ich rezultatami. Wydaje się, że powoli coraz mniej wierzą w uniewinnienie – chcą przede wszystkim przedstawić Helmutha w odpowiednim świetle i ochronić kogo się da, bez względu na wyrok.
Listy napisane są tonem pełnym cichego wzruszenia, czasem wzniosłym, innym razem naznaczone zwyczajnym pragmatyzmem – gdy piszą o śledztwie, naradzają się nad obroną. Same listy nie dają pełnego wglądu w sprawę, a przypisy znajdujące się pod każdym z listów nie wyjaśniają wszystkiego. Helmuth przytacza w listach akt oskarżenia i przebieg rozprawy, wciąż jednak jest to niepełna informacja, wymaga uzupełnienia. Gdyby nie obszerny wstęp i biografia, trudno by zrozumieć o co dokładnie chodzi i jak bardzo zasadne są oskarżenia. Toteż nie wszystkie fragmenty są ciekawe dla zwykłego czytelnika – niezrozumiałe czasem elementy planowania obrony, napomknienia niejasne o wydarzeniach związanych z konspiracją Helmutha Jamesa, często trudno odgadnąć o czym tak do końca mowa.
Przedstawiają jednak niewątpliwą wartość jako świadectwo historii. Ciekawe są też z psychologicznego, czy czysto ludzkiego punktu widzenia. Te zakazane listy przedstawiają trudną do wyobrażenia sytuację dwojga kochających się ludzi w obliczu zbliżającej się śmierci jednego z nich. Ukazują proces godzenia się – a właściwie instynktowne pogodzenie się z nieuniknionym. Niepoddawanie się a jednak ufność, że cokolwiek się wydarzy – tak właśnie ma być. Godne pozazdroszczenia na tym niestabilnym, choć być może najlepszym ze światów.
Iwona Ladzińska