Jak to się zwykło mówić \”z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach\”. W końcu na fotografiach nie widać fochów, trzaskania drzwiami czy tego, że rodzice nic nie rozumieją. Sztuczny uśmiech i udawanie, że rzeczywistość wcale nie jest potworna. A co by było, gdyby sytuacja się odwróciła? Gdyby potwory było widać… na zewnątrz?
Nasi bohaterowie to klasyczna rodzina. Jest matka, która co prawda jęczy, ale robi wszystko za wszystkich. Nieobecny duchem ojciec oraz dzieci, wieczne obrażone i sfochowane (z klasycznie zakompleksioną nastolatką). W pewnym momencie mamusi udaje się wyciągnąć całą rodzinkę na przyjęcie przebierańców. I tak odwaleni w strojach potworów zaliczają kolejną kłótnie. W tym czasie zła wiedźma, na żądanie Drakuli, rzuca czar i wszyscy naprawdę zamieniają się w monstra. Tylko dzięki współpracy mogą odczynić czar. Jednak czy rodzinie uda się zapomnieć o problemach i zjednoczyć siły?
Sam pomysł był naprawdę niezły. Zaprezentowanie rodziny w kryzysie i walki z problemami za pomocą pokonywania zewnętrznych przeszkód może nie jest specjalnie oryginalne, ale całkiem miłe w odbiorze. W praktyce jednak… poza dobrymi chęciami niewiele więcej wyszło. Ale zacznijmy od początku.
Przez dobre 20 minut bajki mieliśmy rozkminę kim jest główna bohaterka. Muszę przyznać, nie czytaliśmy wcześniej opisu. Emma była młoda, energiczna, pełna integracyjnych pomysłów i pracowała w miejscu, które wyglądało na dorywcze zajęcie. Co więcej, flirtowała z Drakulą! Założyliśmy więc, że jest starszą siostrą. Nasz błąd wynikał też z tego, że własnego męża traktowała bardziej jak irytującego współlokatora niż… męża. Ostatecznie okazało się, że Emma jest matką i żoną, chociaż wizualnie nie odbiega od własnej córki. To odkrycie było… dziwne.
Ale to nie wszystko. Co jakiś czas bieg wydarzeń budził nasze szczere zdziwienie. Zwłaszcza relacje międzyludzkie. Przykładem może być drobna scena z początku. Do głównej bohaterki dzwoni Drakula, po chwili rozmowy jest zakochany i w oparciu o tę genialną myśl knuje cały plan. Ogólnie relacje między dorosłymi ludźmi (zwłaszcza małżonkami) budzą raczej… niesmak. Tempo z jakim zaczynają interesować się innymi osobami osiąga prędkość światła. Podczas, gdy nasza Emma gardzi mężulkiem, dziwaczne modelki piszczą na jego widok… w formie zombie. Tak, \”dziwaczne\” jest słowem, które najlepiej oddaje wiele spraw. A, i jeszcze warto dodać do tego nieprawdziwe teorie fizyczne wygłaszane przez najmłodszego syna (czyli jednak tak pilnie się nie uczył).
Ogólnie można powiedzieć, że gdzieś tam jest jakiś przekaz. Morał rozumiany jako myśl, z którą kończy się cała historia. Bo więcej edukacyjnych treści ciężko uraczyć. Nie jest to historia, którą można by było określić jako wartościową. To raczej bajka oparta o najbardziej prostacki rodzaj dowcipu (np. pierdzenie hahahah!). Co więcej, mogę się nawet przyczepić, że wzorce tu promowane wcale nie są dobre (zdrady ok, byle bez rozwodu), a ostateczne zjednoczenie rodziny to pic na wodę fotomontaż.
Czy jednak nie było w niej nic, co mi się podobało? A i owszem, pojawiła się jedna rzecz, a raczej osoba. Czarownica, która każdą kwestię mówiła ?częstochowskim? wierszem. A więc…
czary mary, fiki miki,
to rodzinne problemiki,
strata wielka niesłychanie,
mądrość cię tu nie zastanie,
czary mary, figle duże,
lecz przekazu… ziarnko kurze.
Dominika Róg-Górecka