Chyba już wiele pisałam, jak bardzo lubię od czasu do czasu, podczytywać dziecięce książki. Bajki czy coś poważniejszego. Mogłabym wmawiać, że to z myślą o dzieciach, ale tych nie mam. Może i z poleceniem dla cudzych, to też byłaby ładna pobudka. Jednak prawda jest inna, ja po prostu bardzo lubię historyjki kierowane do dzieci. Tak po prostu. Uwielbiam rysunki, grafikę, która jest często bogata w kolory. Chociaż i minimalizm potrafi miło zaskoczyć. Grunt, że książki dla najmłodszych, zajmują miejsce na moich własnych półkach. I nie bardzo lubię się z nimi rozstawać. No może czasem. W większości są moje i już.
Nie ma się więc co dziwić, że gdy zobaczyłam zapowiedź, tegoż tytułu, poczułam się zainteresowana. Jakże miło wspominam, te moje pierwsze, dziecięce kryminały, rozwiązywanie tajemnicy i odkrywanie prawdy. Zaginiona Kamea zapowiadała się świetnym powrotem, do przeszłości. Czy tak też było?
Piotrek tego popołudnia wybrał się wraz z młodszą siostrą i swoim ulubieńcem Sherlockiem, do babci. Po drodze napotkał nową koleżankę, którą postanowił zabrać ze sobą, zawsze to okazja do lepszego zapoznania.
Jak się okazało, z pozoru zwykła wizyta, niezapowiadająca niczego wielkiego, zamieniła się w poważną sprawę. Na miejscu, gdy już wszyscy się przywitali, babcia, ze zgrozą odkryła, że zginęła jej broszka. I to nie jakaś zwykła. Tylko rodzinna pamiątka, kopia broszki księżnej Czartoryskiej.
Z taką stratą, nie można było się pogodzić. Piotrek wraz z koleżanką, postanowili sprawdzić, co się stało z Kameą, jakim sposobem zginęła. W końcu babcia mieszkała sama. Mogła gdzieś przełożyć albo do domu wkradł się złodziej. A może, ten kto postanowił zabrać pamiątkę rodziną, był kimś, kogo nigdy by się nie podejrzewało?
Jak zostanie rozwiązana zagadka? Kim okaże się złodziej, no i czy pierwsze dochodzenie, zakończy się powodzeniem? Tego należy dowidzieć się, sięgając po książkę.
Książkę czyta się ekspresowo. Wiadomo, w końcu jest skierowana do młodszej grupy odbiorców. Co nie oznacza, że dorośli, będą się nudzić. Absolutnie. Mnie ogromnie ciekawiło, co stało się z broszką babci, tego, w jaki sposób opuściła miejsce, w którym leżała od lat.
Dzieciom, książka na pewno przypadnie do gustu, zaopatrzona w ciekawe ilustracje, które w pewnym sensie, naprowadzają i ułatwiają rozwiązanie sprawy. Autorka w ten sposób, jakby komunikuje się z czytelnikiem. Co uważam za bardzo ciekawe.
Miło spędziłam czas, w towarzystwie książki Marty Guzowskiej, nawet było mi smutno, kiedy okazało się, że już nadchodzi koniec. Z chęcią przeczytałabym, coś bardziej rozwiniętego. Myślę, że na pewno wyszłoby ciekawie.
Całość jest ładnie wydania, lekkie pióro i naprawdę interesujące dochodzenie. Myślę, że starsi i młodsi, na pewno nie będą narzekali. Szczerze polecam.
Agnieszka Bruchal