Duch zagłady to trzecia z kolei odsłona nierównej walki amerykańskiego jasnowidza, Harry?ego Erskine?a z opętanym żądzą zemsty duchem indiańskiego szamana, Misquamacusa. Będzie krwawo i brutalnie, a białym mieszkańcom Ameryki przyjdzie gorzko żałować, że ich przodkowie postanowili szukać szczęścia w Nowym Świecie.
Zaczyna się niczym u Hitchcocka, trzęsieniem ziemi. Wprawdzie niedosłownym, ale osoby, u których opowieści o duchach wywołują ciarki, będą mieć zapewnione mocne emocje. W różnych częściach kraju mają miejsce wypadki, w których przyczynach i przebiegu próżno dopatrywać się logicznego uzasadnienia. W pewnym mieszkaniu w Nowym Jorku wszystkie meble same wędrują ku jednej ze ścian, w komisie należącym do pewnego Indianina samochody nagle zaczynają wzajemnie się miażdżyć, a pewne miasteczko dosłowni znika z powierzchni ziemi, gdy znajdują się w nim zabudowania zapadają się pod ziemię, bądź też same przesuwają się w nieznanym kierunku. Każde z tych wydarzeń ma dwa punktu wspólne – brutalnie okaleczone zwłoki i tajemniczy, mroczny cień.
Tym razem Misquamacus nie rozmienia się na drobne. Powraca jeszcze potężniejszy i z pełną mocą wprowadza w życie plan zemsty totalnej. Pragnie, by biali surowo zapłacili za każdą zbrodnię popełnioną na jego pobratymcach i na przyrodzie. Jedynie Erskine zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i prawdziwych przyczyn szalejącego kataklizmu. Czy jednak ktokolwiek uwierzy samozwańczemu jasnowidzowi?
Z racji tego, że Duch zagłady jest już kolejnym tomem cyklu, nie sposób uniknąć porównania go do dwóch poprzednich. W porównaniu z nimi jest najbardziej rozbudowany fabularnie, o ile się nie mylę jest też najpotężniejszą objętościowo pozycją w całym cyklu. Odniosłam także wrażenie, że dawka przemocy i brutalnych opisów, które z pewnością nie są przeznaczone dla ludzi o delikatnych żołądkach (opis wyciągania genitaliów przez jamę ustną do najprzyjemniejszych raczej nie należy), także jest tutaj bardziej obfita. Obrazowego oddziaływania na wyobraźnię czytelnika nie można więc autorowi odmówić. Inną kwestią pozostaje, że część z owych opisów zakrawa czasem na groteskę. Kto jednak ma już za sobą przynajmniej kilka powieści Mastertona, ten wie, że to punkt charakterystyczny dla jego twórczości i przez wielu traktowany jako największa zaleta.
Powieść ma jednak trzy potężne minusy. Pierwszym jest zakończenie, które – po całej rozbudowanej fabule o akcji – wypada po prostu słabo. Dalej, autor pozwala aresztantowi oskarżonemu o morderstwo na wniesienie do celi… ostrych i metalowych widelców. Wreszcie, najpotężniejszym błędem Brytyjczyka jest ożywienie postaci, którą uśmiercił na początku pierwszego tomu cyklu. Mało tego, wraca ona teraz w pełnej chwale jako jedna z głównych bohaterów.
Jednakże mimo wspomnianych potknięć całość czyta się płynnie, wręcz jednym tchem. Nie ma co się łudzić, że jest to literatura wysokich lotów, z pewnością jednak doskonale spełnia rolę wakacyjnej rozrywki. W końcu właśnie latem horrory i kryminały smakują najlepiej.
Katarzyna Abramova