Po dużej ilości książek dla dzieci i powieści fantasy miałam ochotę na coś innego. Na gatunek, po który sięgam z rzadka, bo i nieczęsto trafiam na coś wartego uwagi. Padło na Żonę między nami, która odnalazła się po czasie zagubienia. Zupełnie jakby wiedziała, że powinna się schować.
Mam bardzo, ale to bardzo mieszane odczucia po przeczytaniu tej książki. Z jednej strony, za żadne skarby świata, nie nazwałabym tejże powieści thrillerem. Po prostu jest to fizycznie niemożliwe, bo thriller powinien epatować napięciem, dreszczykiem, który niczym impuls elektryczny podąża wzdłuż kręgosłupa, przyprawiać o szybsze bicie serca, a od czasu do czasu je wstrzymać na mikrosekundę wraz z oddechem, powodując lekki zawrót głowy i mimo to nieodpartą chęć rozwikłania tego, jak ów historia się zakończy. Tego tutaj nie ma. Historia jest płaska jak deska. W dodatku nudna.
Z drugiej strony sam pomysł był ciekawy. Niestety autorki poległy na wykonaniu.
Książka ta podzielona jest na trzy części. Czytając pierwszą (a to praktycznie połowa objętości), prawie płakałam. Byłam bliska od rwania włosów i myśli o podcinaniu sobie nadgarstków szarym mydłem w płynie. Zmuszałam się do brnięcia przez kolejne strony, marząc o rychłym jej ukończeniu i zapomnieniu o tym, że kiedykolwiek musiałam mierzyć się z tym dziełem. Jednak wówczas nadeszła część druga i pojawiło się przysłowiowe światełko w tunelu. Myśli o autodestrukcji jakby przysłoniła mgła zapomnienia i ruszyłam z kopyta, by wreszcie dotrzeć do końca. I przyznaję, drugą i trzecią część czytało mi się szybko, w pewnym sensie z przyjemnością. Niemniej nadal nie widziałam nawet delikatnego zarysu thrillera. Totalnie nic. Null. Nada.
Gdzieś tam coś zaczynało dzwonić, ale w którym kościele – nie byłam w stanie do tego dojść. Niby miejscami wypływała na wierzch ta cała intryga głównej bohaterki i to \”drugie dno\” Żony między nami, ale mimo to cały czas po oczach biła transparentność, nijakość, brak głębi i emocji przede wszystkim.
Ani kłótnie, ani \”zaostrzone\” sceny, które miałyby świadczyć o tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami nie reprezentowało sobą żadnej barwy, emocji. Po prostu czytałam je i tyle. Ot kolejna przeczytana scena. Absolutnie nie miałam potrzeby ani poczucia, że powinnam się nad tym zastanowić, przeanalizować coś. Autorki kompletnie straciły kontakt z czytelnikiem. Choć właściwie w ogóle go nie złapały. Tak jakby skupiły się na stronie technicznej, a uleciało im to, co w książkach najważniejsze…
Technicznie rzecz ujmując, począwszy od pomysłu, a skończywszy na rozlicznych opisach, przemyśleniach i rozpisanych sytuacjach – z pewnością nie można odmówić Greer Hendricks i Sarah Pekkanen pracy włożonej w przygotowania. To, że nie udało się tego zebrać i połączyć w dobry thriller to zupełnie inna kwestia.
Bohaterowie również nie są specjalnie \”chwytliwi\”. To postaci z kategorii tych, które zlewają się z tłem. Miejscami tylko widać jakiś ruch świadczący o tym, że coś się dzieje na naszych oczach. Niemniej to stanowczo za mało. Nie sposób do końca ocenić ani samych bohaterów, ani ich postaw, bo nie wzbudzają oni w czytelniku żadnych emocji. Nie można powiedzieć ani o sympatii, ani o tym, by wzbudzali w człowieku jakieś negatywne odczucia. Są, bo są, ale jak ich nie ma, to też nic się nie dzieje.
Żona między nami to powieść, którą ciężko ocenić i sklasyfikować. Na pewno jednak nie jest thrillerem. To taki tytuł, który nijakością treści ginie w tłumie innych książek i przepada w zapomnieniu.
Niemniej w planach jest ekranizacja i wierzcie lub nie, ale trzymam kciuki, by ekipie udało się wykorzystać potencjał, który drzemie gdzieś głęboko schowany pomiędzy stronami tej książki.
Michalina Foremska