Z uwagi na moje własne, ciężko zdobywane swego czasu wykształcenie lubię czytać książki, które mają coś wspólnego z prawem. Staram się wybierać te, które są dobre, więc powieści z wątkiem prawniczym powinny być rzetelne, nie że od razu mogę się z nich nauczyć do egzaminu, ale fajnie, gdyby nie robiły z naszego systemu prawnego kraju z grupy krajów zasad common law. Jakiś czas temu odkryłam istnienie reportaży sądowych, czyli prawie już wymarły gatunek, gdy gazety zatrudniały specjalnych ludzi do relacjonowania procesów. Świetne reportaże właśnie w tym stylu miałam okazję już czytać, więc do niniejszej książki podeszłam z nadzieją, że to będzie coś w tym stylu.
II RP to okres dla wielbicieli historii prawa z wielu powodów ciekawy. Po pierwsze państwo odzyskuje niepodległość po ponad wieku, trzeba zunifikować prawo, poradzić sobie z różnymi systemami prawnymi, z brakiem kultury prawnej, a także dodatkowo z wieloma problemami rodzącego się państwa. Tak, bo tu dochodzimy do pierwszego problemu tej książki – tytuł jest mylący, a właściwie nieprecyzyjny. Książka traktuje o procesach politycznych, w których stroną była Rzeczpospolita, w szerokim tego słowa znaczeniu, gdyby książka była o najsłynniejszych procesach po prostu, nie wyobrażam sobie, by brakło w niej sprawy Gorgonowej. Oczywiście są tutaj sprawy kryminalne, jak chociażby zabójstwa wysokich urzędników, ba nawet sprawa zabójstwa pierwszego prezydenta, ale te sprawy wiążą się ze sprawowaniem urzędu. Na wielki plus ktoś, kto nie zna perfekcyjnie historii II RP, zobaczy wiele spraw w nowej perspektywie, no i dowie się, chociażby o mało znanych aspektach jak chociażby nakazy przyjmowania uchodźców z okresu wojny bolszewickiej (już sto lat temu słynna polska gościnność kulała), niewiele osób wie, chyba że po odzyskaniu niepodległości, ludzie, którym car zabrał majątek za udział w powstaniach, zwrócili się z roszczeniami o rekompensatę. Sporo ciekawych spraw, o których więcej bym się dowiedziała.
Zasadniczo książka jest ciekawa, ale moim głównym zarzutem jest to, że nie jest na temat i to jest sedno. W książce jest mnóstwo dygresji. Wyobraźcie sobie, że czytacie którąś stronę o jakichś machlojach finansowych i już jesteście pewni, że to w końcu sprawa o tej malwersacji, a tu nie okazuje się, że to rozdział o zabójstwie tego, co było te machloje oskarżony, a na ten konkretny temat będzie maleńki akapit. Nawet sprawa zabójstwa Narutowicza, swoją drogą zbadana z uwagi na rangę sprawy, też bardziej się skupia na atmosferze w okolicach wyborów o zamieszkach przy wyborach o nastrojach społecznych, niż na samym procesie. Przyznacie, że to trochę nie na temat. Książka jest bogato ilustrowana, zdjęciami z epoki, ale mają one niewiele wspólnego z treścią, jakby było ich sporo, żeby zająć miejsce. We wspomnianym rozdziale o zabójstwie Narutowicza mamy zdjęcie Iłłakiewiczówny, na której rękach zmarł Narutowicz, jej nazwisko nie pojawia się w kontekście procesu, nie pada nawet w tekście, ale jest, tak jak zdjęcie grobu zabitego prezydenta, nie ma za to zdjęcia Stepana Bandery w rozdziale o nim, ale jest zdjęcie innych Ukraińców.
Dlatego czuję niedosyt, czuję się rozczarowana i potraktowana niepoważnie, można było napisać to inaczej.
Katarzyna Mastalerczyk