Dziewiątego maja miała się odbyć uroczysta parada jak co roku z okazji końca wojny. Od lat marzyłam, że pojadę, chociaż a to brak paszportu, a to ogrom biurokracji związany z wjazdem do Rosji wciąż stawał mi na drodze. Koronawirus zmienił plany nam wszystkim, ja siedzę w domu, parada była odwołana. Miałam czytać w ten dzień wznowiony właśnie reportaż Spokojnie to tylko Rosja, ale coś mi wypadło. Równo tydzień później chwyciłam za książkę, którą już znam, bo czytałam autora od pierwszych wydań tych reportaży. Wciąż czekam na więcej. Nowa okładka jest zupełnie inna niż ta z pierwszego wydania.
Igor Sokołowski to reporter z mojego pokolenia, który wbrew trendom, zamiast na Zachód, rusza na Wschód. Opisuje nam, tym razem Rosję z perspektywy warszawiaka, młodego chłopaka, który o PRL-u tylko słyszał, bo nie doświadczył z racji wieku, ani tej mentalności, ani życia w tym systemie. Z założenia książka dotyczy Europejskiej części Rosji, nie aspiruje też do bycia przewodnikiem. Igor Sokołowski opisuje subiektywnie wybrane miasta. Zaczyna od terenów granicznych Łotwy, gdzie mieszkańcy bardziej utożsamiają się z Moskwą, niż z Rygą, a później poznamy tak kultowe miejsca, jak Wołgograd, Moskwa czy Smoleńsk, ale także miejsca, które nie goszczą w naszej świadomości jak Azow, Tuła czy Rostów nad Donem. Autor nie odpowie nam na fundamentalne pytania o tym kraju, raptem pokazuje nam widokówki, czasami śmieszne, czasami zatrważające, czasami zasmucające. Aż chce się więcej. Mam nadzieję, że tym razem Wydawnictwo zmotywuje Igora Sokołowskiego do kolejnych wycieczek.
Minęło parę lat i ja wracam do tej książki, byłam ciekawa czy odbiorę ją inaczej, w końcu od tamtego czasu przeczytałam więcej reportaży, może gust mi się wyrobił i uznam, że zachwycający ongi reportaż Sokołowskiego, teraz wyda mi się bazgrołami na marginesie zeszytu do fizyki? Absolutnie nie, dostrzegam specyficzny styl, to, że autor nie ma ambicji stawiania wiekopomnych hipotez, nie podróżuje do jądra Rosji, by odpowiedzieć na nurtujące świat pytania, o co z nimi chodzi, co tam siedzi? Młody chłopak jedzie na Wschód, rozmawia z rówieśnikami, konfrontuje mentalność swoich równolatków, ludzi, którzy mają internet i dostęp do tych samych wiadomości, w innej interpretacji i tęskniących za Stalinem, za wielkim Krajem Rad. Odwiedzimy pustkowia i ociekające bizantyjskim stylem stacje metra, zobaczymy rodzinne miasto Gagarina i pomniki, po których wsiach nie ma, staniemy na przeklętej ziemi Smoleńska, ale i w kłopotliwym Groznem. Chciałoby się więcej, ale naprawdę ja jestem bezkrytyczną fanką autora. Może by się chciało więcej tekstów, więcej zdjęć, ale cóż, może powstaną kolejne!
Katarzyna Mastalerczyk