Co robisz, gdy Twoje całe życie okazuje się budowane na słabych fundamentów? Gdy przeszłość napad Cię w najmniej spodziewanym momencie, a wspomnienia rzucają na kolana? Nie sposób wyobrazić sobie, co czuje taka osoba, gdy dowiaduje się prawdy o sobie.
Amy Winter jest komisarzem policji. Poszła w ślady swojego ojca, którego niedawno musiała pożegnać. Nie spodziewa się tego, że niedługo spadnie na nią… prawda. Okazuje się, że Amy została adoptowana, a jej prawdziwymi rodzicami są seryjni mordercy, małżeństwo Grimes. Z naszą bohaterką kontaktuje się z nią Lillian – kobieta, która jest potworem, morderczynią. Obiecuje, że poda miejsca pochówku trzech młodych dziewcząt, których ciał nie odnaleziono. Ma tylko jeden warunek – jej córka musi grać według jej zasad. W tym samym czasie zostaje uprowadzona młoda dziewczyna.
Caroline Mitchell nie bawi się z czytelnikiem w przydługie wstępy. W Prawdzie i kłamstwach akcja rozkręca się już na pierwszych stronach i ani na chwilę nie zwalnia. Na kartach tej historii non stop coś się dzieje. Dni Amy Winter są tak wypełnione, że w pewnym momencie lektury miałam wrażenie, iż akcja rozwleka się na miesiąc, a nie kilka dni. Pani komisarz biega, spotyka się z ludźmi, szuka tropów, jeździ do więzienia na widzenia ze swoją biologiczną matką… Jest ciągle w nieustannym ruchu. I chociaż w tej książce dzieje się dużo, to tak naprawdę… nie dzieje się nic. Caroline Mitchell bardzo dobrze wykreowała stronę kryminalną tej historii. Miała świetny pomysł, dopracowany od a do zet, ze wszystkimi smaczkami, zwrotami akcji. Jednak im bliżej końca, tym akcja stawała się bardziej przewidywalna i nudna. To, co mnie trzymało przy tej książce słabło. Końcówka nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, a sam finał? Nudził.
Co w Prawdzie i kłamstwach leży? Kreacje bohaterów. Caroline Mitchell olała ten temat całkowicie, skupiając się na tempie akcji. Aż chciało mi się płakać. Dlaczego? W tej powieści występuje kilkoro silnych bohaterów. Lillian, która mąci i mota. Amy, która dowiedziała się prawdy o sobie. Jej współpracownicy. Przybrana matka. Tutaj można się było bawić, kombinować, nadać tym postaciom jakiejś głębi. Autorka całkowicie olała portret psychologiczny wszystkich bohaterów. Caroline Mitchell wprowadzała jakiś bohaterów na scenę i wydawało się, że coś wniosą do lektury, gdzieś w tle będzie się toczył dodatkowy wątek, ale zaraz znikają, a czytelnik zaczyna się zastanawiać \”po co to było?\”. Amy, po tym jak dowiaduje się prawdy o sobie, załamuje się na 2 zdania, po czym przystępuje do działania. Spodziewałam się czegoś więcej, czegokolwiek. Przecież codziennie nie dowiaduje takich rzeczy. Lilliana to seryjna morderczyni, manipulatorka; ktoś pozbawiony sumienia. Wielka szkoda, że autorka postawiła na akcję i budowanie napięcia, a nie skupiła się trochę bardziej na zbudowaniu postaci, które również są filarem dobrego thrillera psychologicznego.
Dlaczego tak wysoko oceniam tę historię? Za fabułę i styl. To najmocniejsze atuty tej historii, ale niestety, nie wybronią jej, a o Prawdach i kłamstwach za kilka lat nikt nie będzie pamiętał.
Katarzyna Krasoń