Na polskim rynku wydawniczym można znaleźć naprawdę sporo książek związanych z Auschwitz i obozami zagłady z okresu II Wojny Światowej. Jedne śmiało można uznać za bardziej wartościowe, inne za zwykłe bajdurzenie, chwilami mocno wyssane z palca i mało zgodne z realiami tamtych czasów, a jednak Dymy nad Birkenau zdecydowanie zaliczają się do tej pierwszej kategorii. Co więcej, uchodzą one za jedno z tak naprawdę najważniejszych świadectw losów więźniów osadzonych w najsłynniejszym obozie śmierci.
Seweryna Szmaglewska spędziła w Auschwitz dwa i pół roku, tuż po tym jak została aresztowana przez gestapo. Jej dzieło to doskonale napisana relacja z tamtego okresu, mocna i szczegółowa, wyjątkowo namacalna. Choć zdecydowanie nikt nie chciałby się tam znaleźć, to śmiało można stwierdzić, że Szmaglewskiej udaje się przenieść czytelnika – na szczęście tylko oczami wyobraźni – do tej okrutnej i brutalnej przeszłości. Obserwujemy życie codzienne w obozie, trudy egzystencji, próby ucieczek, sposoby funkcjonowania. Otrzymujemy naprawdę bardzo wyrazisty obraz tego, jak to wszystko wyglądało.
Książka ma wydźwięk raczej przygnębiający, bo nie ukrywajmy – ciężko było wszystkim więźniom dostrzec gdziekolwiek promyk nadziei. Autorka nie owijała w bawełnę – opisywała tę codzienność taką, jaką dokładnie ją widziała. Po raz pierwszy jej dzieło ujrzało światło dzienne w 1964 roku, ale czytelnik ma świadomość tego, że powstawało ono na bazie indywidualnych przeżyć Szmaglewskiej. Nie ma tutaj owijania w bawełnę, nie ma tutaj wymyślnych historii – smutna i brutalna rzeczywistość to coś, czego świadkami tutaj się stajemy. To czysta literatura faktu i choć napisana jest językiem naprawdę przystępnym, to jednak chwilami ciężko to wszystko przetrawić.
Oto niczym niezmanipulowana relacja z pobytu w obozie – czy długiego? Można by rzecz, że jak najbardziej, bowiem z samych słów napisanych przez autorkę można wywnioskować, że mało kto miał szansę tam tyle wytrwać. Do niej najwyraźniej los się uśmiechnął – była tym szczęśliwcem, któremu udało się dotrwać do momentu uwalniania więźniów. Tak naprawdę jest to jedna z takich książek, które nie wymagają oceny czy zastanawiania się nad tym, czy jest ona napisana dobrym językiem, czy posiada wszystkie elementy, które powinna. To mocna relacja, coś w stylu dziennika, rzeczywistego, dającego do myślenia, refleksyjnego.
Być może niektórych może zmęczyć ta dokładność i szczegółowość opisów, ale w moim odczuciu daje to jeszcze lepszy obraz tego, co autorka przeżyła w obozie. Oferuje to jakby możliwość postawienia się w jej miejscu, zobaczenia tego samego, czego ona była świadkiem. A opisywała dokładnie to, co widziała. Konkretnie i rzeczowo. Dodatkowo w książce tej można znaleźć niepublikowane listy z Auschwitz, rysunki, które Szmaglewska tam tworzyła, a nawet fragmenty najważniejszych recenzji. To naprawdę doskonała literatura faktu, zwłaszcza dla wszystkich tych, którzy mocno siedzą w literaturze obozowej.
Magdalena Senderowicz