Jeden z czołowych członków sycylijskiej mafii, Tommaso Buscetta (Pierfrancesco Favino) popełnia grzech największy z możliwych: odwraca się od organizacji i sprzedaje wszystkie jej sekrety włoskiej policji. Dzięki jego zeznaniom sędzia śledczy Giovanni Falcone (Fausto Russo Alesi) doprowadza do tzw. Maksiprocesu – największego w historii Włoch procesu przeciwko zorganizowanej przestępczości. Na ławie oskarżonych zasiada ponad czterystu sześćdziesięciu mafiosów, wyrok skazujący słyszy natomiast trzystu sześćdziesięciu dwóch.
Myślisz: mafia, mówisz: Włochy, a jednak, mimo że zorganizowana przestępczość stanowi integralną część życia znacznej części Półwyspu Apenińskiego, to nie włoscy filmowcy robią o niej najgłośniejsze filmy. Amerykanom tematyka ta wychodzi to raz lepiej, raz gorzej, trudno więc ocenić, czy faktycznie korzystniej by było, gdyby scenariusz Zdrajcy trafił w ręce hollywoodzkiego reżysera. Rodowitemu Włochowi Marcowi Bellocchio opowieść o życiu Tommasa Buschetty wyszła bardzo dobrze, choć Zdrajcy daleko do takich osiągnięć mistrza włoskiego kina jak Śpiąca królewna czy Pięść w kieszeni. Sukces odniósł ponadto połowiczny, grzesząc problemami z utrzymaniem tempa narracji i brakiem pomysłu na mocne zakończenie.
Początek może wprowadzać w konsternację, Bellocchio zasypuje bowiem widza nazwiskami i datami z prędkością serii z karabinu maszynowego. Nie należy się jednak zrażać, dalej bowiem jest znacznie łatwiej, choć wciąż dynamicznie. Bellocchio świetnie prowadzi narrację, umiejętnie rozgrywając emocje widza i stopniując napięcie. Szybki montaż i doskonale zaprezentowana fabuła dosłownie wsysają widza w świat sycylijskich mafiosów. Wydaje się, że ten początkowy galop będzie jeśli nie przyspieszał, to przynajmniej trwał aż do mocnego finału, niestety – tylko się wydaje. W drugiej połowie Zdrajcy tempo wyraźnie zwalnia, sam film zmienia zaś charakter nabierając cech po trosze dokumentu, a po trosze dramatu sądowego. Czy to źle? I tak, i nie – widzowie nastawieni na szybką akcję z pewnością mogą poczuć się rozczarowani, w tej nowej, powolniejszej atmosferze także można się jednak rozsmakować. W tej części filmu Bellocchio drobiazgowo odtwarza proces sycylijskich mafiosów, a jego realia są tak skrajnie odmienne od sądowych obrazków z amerykańskich filmów, że siłą rzeczy wzbudzają zainteresowanie odbiorcy.
Włoski reżyser miał jeden cel: nie mitologizować mafii, co zresztą doskonale mu się udało. Nie spodziewajcie się powtórki z Ojca chrzestnego, reżyser odarł bowiem sycylijską organizację przestępczą z resztek romantyzmu, zamiast sztywnego kodeksu moralnego opartego na honorze i lojalności pokazując brutalną przemoc, korupcję i chciwość. Nieco słabiej wypada kwestia samego Buscetty, którego reżyser wyraźnie kreuje na bohatera romantycznego i niejako szantażuje widza emocjonalnie, skłaniając do podzielenia jego punktu widzenia. Akcentuje szlachetne pobudki tytułowego zdrajcy, uwypukla zbrodnie dokonywane przez mafię, pokazuje łzy owdowiałych kobiet i osieroconych dzieci – wszystko to ma sprawić, by odbiorca spojrzał na Buscettę jak na człowieka, a nie jak na mafiosa. Nie mam wątpliwości, że w przypadku większości widzów reżyser odniósł sukces, jest bowiem w swojej opinii niezwykle przekonujący. Od popadnięcia w banalny schemat walki osamotnionego dobrego z hordą złych, ratuje Bellocchia sam główny bohater – postać skomplikowana, psychologicznie niejednoznaczna i wcale nie łatwa do oczywistej oceny. Dzięki niemu Zdrajca wyrasta ponad tradycyjny film gangsterski, bardziej przypominając dramat psychologiczny, którego fabuła obraca się wokół kwestii natury zdrady, zahaczając przy okazji o takie tematy jak włoski maczyzm i więzy rodzinne. Czy Buscetta jest zwykłym gangsterem, dla którego zapewnienie bezpieczeństwa swoim najbliższym jest równie ważne, co obrona romantycznych mafijnych ideałów, czy, jak sam o sobie mówi, człowiekiem honoru? Czy to on jest tytułowym zdrajcą, czy może jednak członkowie mafii, którzy zapomnieli o dawnym kodeksie honorowym? Na te pytania, w ostatecznym rozrachunku, widzowie powinni odpowiedzieć sobie samodzielnie, nie słuchając podszeptów reżysera. Przy czym, nawet jeśli z mistrzem Bellocchiem się nie zgodzą odnośnie oceny Tommasa Buscetty, nie przeszkodzi to im w delektowaniu się jego filmem, Zdrajca to bowiem obraz nie tylko opowiadający zajmującą historię, ale też bardzo dobrze wyreżyserowany i świetnie zagrany.
Teoretycznie, osiemdziesięcioletni Marco Bellocchio mógłby myśleć już o emeryturze, a gdyby faktycznie przyszło mu to do głowy, Zdrajca, choć niedoskonały, stanowiłby godne pożegnanie mistrza z kinem. Miejmy jednak nadzieję, że Włoch niejednokrotnie zasiądzie jeszcze na krześle z napisem \”reżyser\”, wciąż ma bowiem dużo do powiedzenia.
Blanka Katarzyna Dżugaj