Czytałam ostatnio książkę, w pewnym momencie akcja przeniosła się do Wrocławia i porusza wątek odbudowywania miasta i czynienia go polskim, przypomniałam sobie, że na półce mam książkę, która porusza wprost tematykę Ziem Odzyskanych i że nawet byłam zaangażowana w czytaniu, ale jakość się wybiłam z rytmu i coś mnie od niej oderwało. Wprawdzie nie jestem Zabużanką, ale stryj po wojnie pojechał na Ziemie Odzyskane i chociaż jakoś z nim tych tematów nie poruszałam, a u mnie nie bano się w domu poniemieckiego mienia, to jednak ta ciekawość we mnie była. Moja przygoda z tą książką to trochę sinusoida. Były momenty, gdy nie mogłam się oderwać, były takie, że nie rozumiałam, co autorkę skłoniło do zawędrowania w tak dziwne rejony opowieści. Czy finalnie polecam?
Karolina Kuszyk wychowała się na ziemiach, które przed `45 nie były polskie. Po wojnie ludzie przyjeżdżali tam z różnych pobudek, jedni szukali zapomnienia, inni swojego Eldorado, inni nie mieli wyjścia, musieli porzucić Kresy odebrane im traktatami przez polityków i zmuszeni do wielkiej tułaczki musieli znaleźć nowe domy. Przyjeżdżali do domów jeszcze zamieszkanych przez znienawidzoną nację. Nację która rozpętała to dogorywające piekło. Jak wielka była nienawiść do tych co zabijali, wypędzali, w końcu tuż po wojnie nawet słowo niemiec pisano małą literą, by także słowem walczyć. Domy poniemieckie miały być ich z całym dobrodziejstwem inwentarza. Sprzęty, których na biednym Wschodzie nie znano, inna cywilizacja. Prócz tego strachu i powojennej niepewności, wszechobecny był lęk o to, co dalej, w końcu wielu było przekonanych że zaraz kolejna wojna znowu zburzy ten ład, bano się szabrowników, bo Ci dla łupu zabijali z łatwością, bali się nawet tego, że mściwi poprzedni właściciele pozatruwali weki, żeby otruć Polaków.
Ten reportaż to historia oswajania nowej ziemi, ukuta ze wspomnień autorki i innych ludzi. Bardzo melancholijna to historia, chociaż przyznaje, że niekiedy zbyt rozwlekła i meandrująca w takie dygresje, że chwilami traciłam główny wątek. Trochę się dowiedziałam dzięki tej książce, poznałam nową perspektywę, bo jako mieszkanka Galicji widzę, że zupełnie nie rozumiałam tego aspektu osadnictwa na Ziemiach Odzyskanych. Ciekawy jest wątek wieloletniej przewodniczącej Związku Wypędzonych – Ericki Steinbach, zresztą te relacje polityki i rozgrywania tym, co działo się na Śląsku, Kaszubach, okolicach Olsztyna czy Szczecina jest zatrważające. Ta książka pokazuje naprawdę ciekawe wycinki naszej historii i skłania do refleksji, chociaż moim zdaniem powinna być napisana bardziej zwięźle, bo po prostu momentami jest zbyt rozwlekła i brakuje w niej zdjęć.
Katarzyna Mastalerczyk