\”Dziennik 1954\” to chyba najbardziej intrygujące dzieło w dorobku Leopolda Tyrmanda. Pisany przez zaledwie trzy miesiące dziennik zawiera w sobie tyle treści, anegdot, przemyśleń, urywków rzeczywistości, postaci i opinii, by znaleźć w niej cytat do każdego tekstu traktującego nie tylko o pisarzu. Nie wiem, na ile można określić to dzieło jako obiektywne – wszak to dziennik poniekąd osobisty i jako taki przedstawia głównie jedną perspektywę – wydaje się jednak pisane szczerze i nie bez namysłu.
Dziennik zawiera codzienne zapiski Leopolda Tyrmanda, począwszy od pierwszego stycznia do drugiego kwietnia pięćdziesiątego czwartego roku ubiegłego wieku. Teksty mają charakter w dużej mierze osobisty, jednak nie przedstawiają jedynie codzienności pisarza, a raczej jego percepcję świata, zjawisk, postaw, ludzi. Wydarzenia osobiste – rozmowy z przyjaciółmi, intymne chwile z dziewczyną, przypadkowe spotkania – stanowią jakby kanwę i punkt wyjścia do przemyśleń.
Z dziennika wyłania się obraz człowieka nieustannie analizującego świat, ludzi i kierujące nimi przyczyny. Przez jego karty przewijają się znane nazwiska: Stefan Kisielewski, Zbigniew Herbert, Adam Ważyk, Turowicz, Andrzejewski, Konwicki i wielu innych. Niektórym z nich Tyrmand poświęca wiele miejsca, innych jedynie nadmienia, umieszczając w jakimś kontekście. Dokładniej kreśli choćby portret Kisielewskiego, z sympatią, ale trzeźwo, nie szczędząc opisowi nie tylko uznania wobec przyjaciela, ale i jego śmiesznostek. Ciekawie charakteryzuje też młodego Herberta. Pisze jednak również o osobach przyjmujących postawy nieco mniej godne podziwu. Uwagi Tyrmanda nie zawsze są miłe dla bohaterów tychże, choć potrafi z rozbrajającą niewinnością zdziwić się nad swoją sympatią do osób, których postawy są mu wstrętne.
Analizie Tyrmand poddaje również siebie, swoje powody i opinie, swoje miejsce w rzeczywistości. Do bolączki – jeśli nie największej, to niezwykle dojmującej w jego życiu – urasta rzeczywistość komunizmu, która odbiera mu możliwość nie tylko realizacji twórczej, ale również wkrada się w codzienność, uzależniając od drobnych konieczności. Dużo Tyrmand pisze o twórczości, potrzebie pisania z jednej, niemożności wydania dzieła z drugiej strony. Nie użala się nad sobą, niewątpliwie jednak przez jego zapiski przebija tęsknota za inną rzeczywistością. Pisze również o twórczości w bardziej filozoficznym ujęciu, posiłkując się choćby opiniami Kisiela. Co jakiś czas można napotkać również opinię o twórczości literackiej początkujących pisarzy, wspomnienie przeczytanej niegdyś książki, czy aktualnej lektury.
W dzienniku bezcenne są fragmenty, w których autor dzieli się opisem wydarzeń, zwyczajnych drobiazgów ówczesności. Nadaje to kronikarskiego charakteru jego zapiskom, przybliża rzeczywistość, z którą się mierzył. Są to okruchy rozmów z sąsiadami, dysput ze znajomymi, refleksji ze spotkań w Związku Literatów, uwag o warunkach mieszkaniowych tego i owego, cenzurze, spostrzeżenia i bolączki codzienności. Opisuje choćby kwestię dostępności i produkcji szczoteczek do zębów – dziś sytuacja jakże trudna do pojęcia, śmieszna i absurdalna, a jednak przedstawiająca pewne kwestie w prozaicznej przenośni. Przenikliwość Tyrmanda w połączeniu z brutalną bezpardonowością tworzy obraz naturalistyczny i intrygujący.
\”Dziennik 1954\” jest świetnie napisany. Pełen błyskotliwych myśli i ciekawych spostrzeżeń. Jego czytanie wciąga. A jednocześnie to dzieło, któremu kłam zadawali niektórzy spośród bohaterów zapisków Tyrmanda, często obrażeni, opisani bez litości. Sam Tyrmand we wstępie do późniejszych wydań wspominał o wątpliwościach co do ocen tychże, to znów o potwierdzaniu się w kolejnych latach opinii, które powziął pierwotnie. Nie rozstrzygając o racjach autora i jego bohaterów, należy przyjąć, że była to prawda tamtego czasu, w oczach Tyrmanda.
Iwona Ladzińska