Polowania na czarownice to ciemna plama na kartach historii. Tysiące mężczyzn i kobiet zginęło w imię zabobonów, strachu przed diabłem, religii oraz rzekomej ochrony moralności. Wszystko to oczywiście nie przeszkadzało ludziom w szukaniu pomocy, u wszystkich tych, którzy zdawali się mieć wyjątkową relację z naturą, większą od przeciętnej wiedzę oraz charyzmę. Dziwne to były czasy, niezrozumiałe dla współczesnych, choć echa tych wydarzeń wciąż można odnaleźć w zachowaniach społecznych kolejnych pokoleń…
Ten temat zainspirował brytyjską poetkę i pisarkę Kieran Millwood Hargrave do napisania powieści \”Kobiety z Vardo\”. Sama historia ma jednak prawdziwie historyczne tło, są nimi wydarzenia, które rozegrały się na maleńkiej wyspie na północy Norwegii, gdzie 91 osób zostało oskarżonych o czary oraz kontakty z diabłem, i ostatecznie spłonęło na stosie. Fabuła powieści przenosi czytelnika w mroki XVII wieku. Vardo to mała osada skupiająca niewielką i zżytą społeczność, na którą niespodziewanie spada ogromna tragedia. Pewnego dnia mężczyźni wypływają na połów i już nie wracają. Gwałtowny sztorm zabiera ich ze sobą, pozostawiając w osadzie prawie same kobiety i mężczyzn niezdolnych do ciężkiej pracy. Osamotnione mieszkanki Vardo pogrążają się w żałobie, jednak zdają sobie sprawę z tego, że nie mają zbyt wiele czasu na łzy. Muszą zadbać o siebie i swoje dzieci – za ten hart ducha i determinację przyjdzie im zapłacić najwyższą cenę.
Muszę przyznać, że dawno żadna książka mnie tak nie zmęczyła. Jej surowy styl niestety mnie nie porwał, choć zdawał się na miejscu w kontekście opisywanych czasów oraz wydarzeń, dlatego śmiało stwierdzam, że moje odczucia względem niego są całkowicie subiektywne i wynikają z upodobań do nieco innego sposobu prowadzenia historii. To, co uważam za ogromny minus to bohaterki. Niestety trudno jest tutaj odnaleźć prawdziwie silne osobowości (może prócz jednej, maksymalnie dwóch postaci). Zdawać się może, że siła kobiet z Vardo wynika nie z ich cech charakterystycznych, ale jedynie z trudności, jakie na nie spadły. Oczywiście rozumiem, że często to okoliczności tworzą silne osobowości, a jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie Kirsten (jedna z najciekawszych postaci) to cała pozostała społeczność pogrążyłaby się w chaosie lub czekała na ratunek z zewnątrz. Ostatecznie okazuje się, że śmierć mężczyzn w osadzie stanowiła dla tamtejszych kobiet jedynie preludium ich dalszych losów, ale przypieczętował je brak lojalności i poczucia wspólnoty między nimi samymi. Wiele z nich okazało się równie słabymi, co ich oprawcy? Prezentacja bohaterów jest dość jednoznaczna. Podział na \”dobrych\” i \”złych\” jest aż nadto wyraźny, brak tu jednak miejsca dla wieloznaczności, dla innych barw niż \”czerń\” i \”biel\”.
\”Kobiety z Vardo\” to nieco nudnawa opowieść, której temat okazał się zbyt ambitny dla pisarki specjalizującej się w książkach dla młodzieży. To jej pierwsza powieść dedykowana dorosłym czytelnikom i niestety nie jest to debiut udany, choć można tu spokojnie stwierdzić, że jego kolejne elementy są poprawne – jednak nic ponadto. To chyba taka lektura, która przypadnie do gustu miłośnikom spokojnych, rozwlekłych fabuł. Prosta, napisana nieskomplikowanym językiem, oszczędna w emocje, choć starająca się przekazać głębię postaci i nastawiona na ich przeżycia wewnętrzne – niestety w sposób nieudany. Takimi określeniami można ją podsumować najlepiej.
Żaneta Fuzja Krawczugo