Jako robotnik kontraktowy Kazu spędził większość swego dorosłego życia w rozłące z rodziną. Żonę i dzieci widywał raz na kilkanaście miesięcy, gdy z Tokio wracał do rodzinnej miejscowości – gdyby policzył te wspólne chwile, wyszłyby mu godziny, nawet nie dni. Żył nadzieją, że jako emeryt zrekompensuje sobie i bliskim te lata oddalenia, zanim jednak osiągnął odpowiedni wiek, stracił niemal wszystkich członków rodziny. Po tragicznym w skutkach tsunami osamotniony i osierocony zamieszkał w tokijskim parku Ueno jako jeden z wielu mieszkańców nieformalnego miasteczka bezdomnych. Teraz jako duch odwiedza to miejsce, raz po raz na nowo opowiadając sobie koleje własnego życia.
Bezdomność nie należy do najbardziej palących problemów społecznych w Japonii, zwłaszcza że liczba osób pozbawionych dachu nad głową sukcesywnie spada. Jest to też problem słabo widoczny – bezdomni rzadko narzucają się bowiem przechodniom i raczej ukrywają przed ich wzrokiem, niż domagają uwagi. Powoli jednak kwestia ta przedziera się do dyskursu medialnego, coraz częściej pojawia się też w kinie i literaturze, czego przykładem jest “Stacja Tokio Ueno” – powieść japońskiej pisarki koreańskiego pochodzenia. To książka przepełniona jednocześnie melancholią i gniewem, badająca powody wykluczenia społecznego i rolę losu (a może przeznaczenia?) w życiu jednostek. Kazu urodził się przecież tego samego dnia, co następca cesarskiego tronu – jego życie wpadło jednak w zupełnie inne koleiny. Autorka zdaje się pytać, dlaczego jedno dziecko rodzi się, by zasiadać na tronie, inne natomiast ma spędzić życie jako słabo opłacany robotnik, skazany na wieczną rozłąkę z rodziną, a wreszcie pozbawiony nawet dachu nad głową.
“Stacja Tokio Ueno” burzy ponadto wytworzony na zachodzie mit Japonii jako kraju miodem i mlekiem płynącego – Yu Miri pokazuje jej brzydką twarz, odsłaniając mechanizmy prowadzące do wykluczenia, niesprawiedliwość społeczną i obłudę. Pisarka nie boi się wyciągnąć oskarżycielskiego palca w stronę państwa, które odwraca się od własnych obywateli, wcześniej korzystając z pracy ich rąk, bogacąc się dzięki nim i zyskując międzynarodowe uznanie. Nie boi się przyznać, że społeczeństwo chętnie odwraca wzrok od tego, co brzydkie i niewygodne – niczym cesarz, na przyjazd, którego namioty bezdomnych są usuwane z parku Ueno. To nic, że pojawiają się tam z powrotem kilkanaście godzin później – ważne, że nie widział ich boski pomazaniec. Dla Kazu nie ma różnicy, czy porusza się wśród żywych, czy jest martwy – za życia był dla większości ludzi tak samo niewidzialny, jak jest teraz jako duch. Równie przezroczyści są inni mieszkańcy parku, codziennie mijani przez przechodniów – mijani z mniejszym zainteresowaniem niż witryny modnych sklepów.
Yu Miri trafnie dianozuje problemy japońskiego społeczeństwa, opisuje je z niezwykłą wręcz empatią i w świetnym literackim stylu – po japońsku zwięzłym i minimalistycznym, a jednocześnie przepełnionym emocjami. Jest jednak w sposobie prowadzenia narracji coś, co sprawia, że trudno jest całkowicie przejąć się losem Kazu. Owszem, jego historia boli, tak jak boli każda opowieść o zmarnowanym życiu, nie zostaje jednak z czytelnikiem na dłużej – ode mnie uciekła tuż po tym, jak przeczytałam ostatnią stronę książki. Czy mimo to warto poznać powieść Yu Miri? Jak najbardziej, zwłaszcza gdy Japonię zna się wyłącznie z anime i filmów o samurajach – “Stacja Tokio Ueno” pokazuje wprawdzie Kraj Kwitnącej Wiśni ze znacznie mniej przyjemnej, ale zarazem bardziej prawdziwej strony.
Blanka Katarzyna Dżugaj