Co pewien czas kosmos funduje nam niemałe atrakcje w postaci różnego rodzaju spadających gwiazd czy przelatujących komet. Wszystkie te zjawiska zwykle określane są jako bezpieczne dla Ziemi, choć już kilkakrotnie mieliśmy do czynienia z wielką niewiadomą, jak choćby Kometa Śmierci, która już swoją nazwą budziła grozę. Tak naprawdę żadna jednak nie była na tyle duża czy też na tyle blisko, żeby stwarzać realne zagrożenie, wywołując kataklizm. Przynajmniej dotychczas…
Myśląc o zbliżającej się katastrofie, tak naprawdę nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że może dotyczyć nas bezpośrednio. Dlatego doniesienia o tym traktujemy raczej w kategoriach przygody, czy dreszczyku emocji, chętnie sięgając po wszelkiego rodzaju firmy apokaliptyczne, wieszczące rychły koniec naszej planety. Niezależnie od tego, czy zalać ma nas wielka fala, czy w powietrzu pojawi się trujący gaz bądź też w Ziemię uderzy planeta, wywołując efekt podobny do tego, jaki miał miejsce w czasach dinozaurów, oglądamy te filmy, siedząc bezpiecznie w fotelu i nawet nie jesteśmy świadomi, że zagrożenie może być faktycznie blisko, a na dodatek nasze szanse na przeżycie są w takim przypadku praktycznie zerowe.
Tak właśnie jest w nowym obrazie filmowym Rica Romana Waugha, w którym zagrożenie kryje się pod niepozornym imieniem Clarke. Jest to olbrzymia kometa, której zderzenie z Ziemią jest nieuniknione. Naukowcy przewidują na przykład tsunami, czy lokalne pożary, jednak wraz ze zbliżaniem się komety do nas coraz bardziej jasny staje się fakt, że ludzkość czeka zagłada. Niebo będzie płonąć, jak w biblijnych opisach, a żaden człowiek nie przeżyje temperatury, która wytworzy się na powierzchni ziemi. Zginie większość gatunków roślin i zwierząt, a świat będzie musiał odrodzić się na nowo. Tak naprawdę, jedyne co można zrobić, to pożegnać się z bliskimi i czekać na śmierć. No, chyba że jest się wybrańcem, czyli osobą ważną ze względów strategicznych (potrzebną do obudowy gatunku i planety). Takie osoby w sytuacji krytycznej otrzymają powiadomienie o konieczności stawienia się wraz z rodziną w wyznaczonym miejscu. Ich los również jest niepewny, ale przynajmniej pojawia się nadzieja, która motywuje do walki o swoje życie i życie rodziny.
Stojąc w obliczu katastrofy, myślimy tylko o tym, by przetrwać, dlatego rodzinne kłótnie, niesnaski odchodzą na bok. Tak, jak w przypadku inżyniera Johna Garrity (Gerard Butler) i jego żony Allison (Morena Baccarin), pomiędzy którymi nie układa się najlepiej. Zdrada nałożyła się na trwający od dłuższego czasu małżeński kryzys, w efekcie czego mężczyzna wyprowadził się z domu. Teraz wraca na urodziny syna, a w perspektywie czasu małżonkowie postanawiają zawalczyć o związek. Katastrofa niejako przyjdzie im z pomocą, bo to właśnie oni zostają wybrani do bezpiecznego schronu, którego lokalizacja objęta jest ścisłą tajemnicą.
Jakby mało było samego faktu rychłej śmierci miliardów ludzi, małżeństwo przeżywa w drodze na lotnisko niebezpieczne przygody, choćby przez płonące odłamki komety spadające na ziemię i palące całe miasta. Kiedy już docierają do celu, film mógłby się teoretycznie skończyć, tymczasem to dopiero początek. Ich syn jest bowiem przewlekle chory, a takich wadliwych jednostek na pokład samolotów nie wpuszczają. Chłopak zostaje zatem cofnięty, a jego matka pozostaje z nim. Nie wie o tym John, który wraca się do samochodu po insulinę dla dziecka. Rozdzieleni będą musieli walczyć nie tylko o przeżycie, ale również o to, by znów być razem?
Jak zakończy się ta historia? Czy uda im się dostać do bunkra? Czy odnajdą się w świecie, który opanowało szaleństwo? Przekonamy się, oglądając może niezbyt głęboki, ale z pewnością efektowny film, który pokazuje, że tak naprawdę nic nie jest ważniejsze niż miłość i rodzina. I niezależnie od tego, jak banalnie to brzmi, jest prawdą.
Justyna Gul