To on. Staruch.
Pomysł na fabułę nie należy do oryginalnych, można stwierdzić, że oklepany, a jednak twórcom filmu udało się sprawić, że oglądało się go niezwykle ciekawie. Składała się na to atrakcyjnie oddana skandynawska atmosfera, surowość obrazu, stonowanie kolorów, minimalizm przedmiotów, postawienie w większości scen na niedopowiedzenia i nieposiłkowanie się krwawą łopatologią. Wszystko to pracowało na podkręcanie wyobraźni widza. Horror wypełniały ograne schematy chwytania w szpony strachu, jak samoistne otwieranie się drzwi, głosy słyszalne jedynie przez wybranych, niepokojące odgłosy dochodzące z różnych przestrzeni domu, ukryte w cieniu niewyraźne sylwetki, ale właśnie tego typu atrakcji wyczekujemy w tym gatunku. Sięgnięto po paranormalne chwyty, z którymi widz jest już mocno obeznany i oswojony, ale są wyczekiwanymi symbolami. Muzyka intensyfikowała się w kluczowych momentach, przychylnie stonowana nie narzucała się, nie przytłaczała, z wyczuciem ubarwiała sceny, co stanowi plus dla filmu.
Najbardziej przekonało mnie poprowadzenie wątku psychologicznego. Zajmująco było obserwować zmianę nastawienia kobiety do dziecka partnera. Widziałam, jak początkowo Shirin zupełnie nie radziła sobie z opieką nad chłopcem. Czuła wewnętrzny opór przed nawiązaniem bliskiej relacji. Chciała, aby między nimi wszystko układało się dobrze, ale nie za bardzo wiedziała, jak miała się za to zabrać, niepotrzebnie się usztywniała. Pięciolatek, któremu niedawno zmarła matka na raka, boleśnie tęsknił za rodzicielką, jednocześnie oczekiwał ciepła i serdeczności od Shirin. Fredrik, ojciec chłopca, był właściwie nieobecny. Zaraz po wprowadzeniu się rodziny do nowego domu podjął pracę wymagającą wyjazdu. I wtedy zaczęły dziać się niepokojące incydenty wokół Shirin i Fredrika. Nawiedzony dom potrzebował dziesięciu dni, aby doprowadzić do kulminacji zdarzeń. Gra aktorska nie stała na wysokim poziomie, lecz na tyle dobrze wypadła, zwłaszcza Dilan Gwyn w roli Shirin, że w zupełności wystarczyła na konwencję kameralnego i klaustrofobicznego horroru. Rozwiązanie dość oczywiste, ale pozostawiło materiał do przemyśleń, można nawet było pokusić się o głębsze odczytanie. Szwedzkie dreszczowe kino pokazało się z dobrej strony, ciekawa propozycja na wypełnienie półtorej godziny.
Izabela Pycio