Jeżeli sądzicie, że monopol na dziwność ma tylko jeden
Lynch, to \”Everly\” w reżyserii Joe Lyncha, który z Davidem nie ma absolutnie
nic wspólnego w kwestii relacji rodzinnych, może Was zaskoczyć. Chociaż poetyki
obu panów są skrajnie różne i autora filmu z Salmą Hayek trudno byłoby nazwać
konceptualistą lub artystą w ogóle, to łączy reżyserów skłonność do… braku
wyraźne logiki. U Joego ma to jednak wymiar czysto rozrywkowy. Oczywiście, o
ile reagujecie na szok śmiechem.
Everly (Salma Hayek) od czterech lat jest więziona w pewnym
apartamencie przez byłego kochanka. W miejscu tymże prowadzi przybytek
seksualnej rozpusty (jeżeli dobrze zrozumiałam), a więc jej \”były\” jest dla
niej również alfonsem. Pewnego dnia miarka się przebiera i Everly morduje całą
swoją klientelę. Wściekły mężczyzna nasyła na nią kolejnych zbirów i grozi
śmiercią jej oraz dożywotnim zatrudnieniem jej kilkuletniej córeczce. Everly za
wszelką cenę próbuje przekazać niewidzianej od lat matce pieniądze, by ta
wyjechała z jej córką i zaczęła gdzieś nowe życie, z dala od psychopatycznego
byłego kochanka, ale nie może opuścić budynku. Obserwujący to wszystko alfons
stara się za wszelką cenę pozbawić Everly życia i to bez taryfy ulgowej w
postaci szybkiej śmierci.
Od pierwszych sekund produkcji wiadomo, że nie należy
traktować jej poważnie. Zresztą głównym problemem jest właśnie to, jak w ogóle do
\”Everly\” podchodzić. Jak do pastiszu? Formy żartu? Komedii? A może po prostu
totalnej porażki? Odgórnie przyłączono ten obraz do kina akcji, z czym
polemizować nie mam zamiaru, bowiem akcji jest tutaj, co niemiara, niemniej
dopisek \”komedia\” zdecydowanie ułatwiłby widzowi życie. Są przecież i tacy,
którzy zwiastunów nie oglądają, a zarówno opis dystrybutora, jak i zdjęcie na
okładce DVD sugerują poważne kino akcji, a nie? to.
Nie wiem, niestety, czy wielokrotne parsknięcia podczas
seansu były reakcją na zamierzony dowcip, czy skutkiem ubocznym ogólnego
zespołu dziwactw, począwszy od ulokowania miejsca akcji (apartamentowiec pełen
mieszkań prostytutek, z gangsterską ochroną na parterze, z którego nie można
się wydostać, bo skorumpowani gliniarze przynoszą delikwentkę z powrotem do
mieszkania), przez nietypowych bohaterów (azjatyccy samuraje i pełna paleta
prostytutek, jak z jakiegoś pornokatalogu) aż do wszechobecnej i różnorodnej
broni (snajperki, karabiny, pistolety, granaty, samurajskie miecze znajdowane
pod podłogą, w piekarniku lub przyklejone do stolika pod telewizor). A może
chodziło o niespotykane natężenie zwrotów akcji, z których każdy kolejny był
mniej logiczny od poprzedniego?
Odstawmy zresztą logikę na bok, bo nie mogę uwierzyć, że
ktoś w ogóle planował \”Everly\” na rzecz sensowną. Do czego najbliżej tej
produkcji? Myślę, że znajduje się gdzieś pomiędzy \”Gulczas, a jak myślisz?\” czy \”Yyyyrek kosmiczna nominacja\”, a… \”Kill Billem\”. To dramatyczna przepaść, zdaję
sobie z tego sprawę, jednak wszystko komplikuje wspominana już kwestia
zamierzeń twórców. Być może miało to być dzieło wzorowane dokonaniami
Tarantino, tylko w jakiejś biedniejszej i dziwniejszej wersji.
Zdecydowanym problemem odbiorczym jest tutaj Salma Hayek,
która w swojej grze aktorskiej nie opowiada się zdecydowanie po którejś ze
stron – zamierzonej śmieszności lub przypadkowego chłamu. Sprawy nie ułatwia
też warstwa muzyczna, na którą składają się głównie? kolędy. Jakby tego było
mało, widz dostaje na dokładkę efekty specjalne z zakresu wybuchów, strzałów i
pojedynków bronią białą z typu tych, gdy wrzucony do windy granat wyciska z
ofiar krew przez miejsce styku jej drzwi. To wszystko uzupełnia jeszcze
wpadanie w patos, ironiczny finał oraz praca operatorska, za którą ktoś
powinien dostać dziesięć lat więzienia (zwłaszcza przy prezentacji dialogów).
Jeżeli uważacie, że Wasze życie jest ostatnio nazbyt przewidywalne,
to śmiało, sięgnijcie po \”Everly\” i marazm będziecie mogli uznać za niebyły.
Jesteście fanami kina akcji, ale z gatunku tych poważnych rozpierduch z
twardymi facetami lub seksownymi agentkami? Zły adres. A może po prostu lubicie
dziwne komedie, w których nie wiadomo, czy żart jest efektem niewypału czy
rzeczą zamierzoną? Wtedy i tylko wtedy to produkcja, którą całym sercem
pokochacie. Ze swojej strony, jako komedii, daję \”Everly\” siedem na dziesięć.
Jeżeli rzecz miała być na poważnie, to jeden. W ostatecznym rozrachunku Lynch i
Hayek otrzymują ode mnie nienajgorsze cztery. Podsumowując: to surrealistyczne,
absurdalne kino dla wybrańców.
Alicja Górska