Pusty przedział pociągu relacji Legnica – Warszawa. Mniej więcej od Jaworzyny do Wrocławia krajobraz za oknami ulega gwałtownemu spłaszczeniu. Nie ma do kogo gęby otworzyć, a za oknem nuda równiny. Z domu dochodzą wieści, że część torów za Łodzią zalała woda. Będzie objazd, niestety z pominięciem Łowicza. Szykuje się jakieś dziesięć godzin jazdy.
Z torby wyciągam książkę. Za kilka dni będę rozmawiał z jej autorem – warto przynajmniej przeczytać kilka pierwszych rozdziałów, żeby nie wyjść na idiotę.
Do rzeczywistości wróciłem w okolicach Koluszek…
James Craig to postać praktycznie nieznana polskiemu czytelnikowi. Zadebiutował grubo po czterdziestce, w 2011 roku powieścią \”Londyn we krwi\”, będącą początkiem serii kryminalnej z inspektorem Johnem Carlyle w roli głównej. Wcześniej przez trzydzieści lat był dziennikarzem, konsultantem i producentem telewizyjnym. Zakreślając czwarty krzyżyk swego żywota coś go jednak tknęło – postanowił zostawić po sobie coś, co wykazuje się większą żywotnością niż tradycyjny papier gazetowy o gramaturze 50 g/m2. James Craig chciał mieć swoje pięć sekund.
Tak narodziła się postać inspektora Johna Carlyle i jego partnera Josepha Leona Szyszkowskiego, których pierwszą kryminalną przygodę mamy okazję poznać za sprawą wydawnictwa Akurat. Seria obejmuje już sześć tytułów, w Polsce pojawił się dopiero pierwszy, choć – mam nadzieję – na kolejne nie przyjdzie nam czekać zbyt długo.
Pierwsza sprawa inspektora policji metropolitalnej w Londynie dotyczy morderstw ludzi ze szczytów władzy – bogatych, ustosunkowanych i należących za młodu do stowarzyszenia studentów Uniwersytetu Cambridge – elitarnego Klubu Merrion. Kiedyś jego członkowie – młodzi, bogaci i pijani (jak określiła ich studencka gazeta) – wykorzystali seksualnie przygarniętego do swoich szeregów studenta. Dziś za popełnione czyny, skutkujące samobóstwem wspomnianego, spotyka ich surowa kara.
Kilka pierwszych stron nie wróżyło dobrze \”Londynowi we krwi\”. Autor lub tłumacz miał kłopot z nabraniem odpowiedniego tempa, z rozpędzeniem historii. Kiedy to jednak nastąpiło lektura wciągnęła na amen i to z butami. Fabuła, przepleciona wspomnieniami sięgającymi początku zapętlania się kryminalnej intrygi, trzymała w napięciu praktycznie do ostatniej strony. Tekst wolny jest od zbędnej fachowej terminologii, którą wielu literackich gołowąsów stara się na siłę zaimponować czytelnikowi. Dzięki temu czyta się go płynnie i bez zbędnej czkawki, potrzebnej do rozszyfrowywania podanej przez autora definicji. Niewątpliwym atutem, przynajmniej dla nas – mieszkańców tego fragmentu Europy, jest pojawienie się na kartach tego świetnego kryminału postaci Polaka, o których James Craig ma jak najlepszą opinię (czemu zresztą dał wyraz na kartach książki). Dodatkowym smaczkiem jest wplecenie wątków politycznych, o których my Polacy możemy rozmawiać długo i namiętnie, niezależnie od rodzaju wchłanianych w tym czasie elektrolitów, potrzebnych do zachowania prawidłowego bilansu energetycznego słowiańskiego organizmu…
Podsumowując – pozycja godna polecenia nie tylko miłośnikom gatunku, lecz również osobom do tej pory omijającym ten rodzaj literatury szerokim łukiem. To solidny kawał sensacji napisany prosto, łatwo i przyjemnie.
Ostrzeżenie! Nie zabierać na plażę w mocno słoneczny dzień – zagrożenie udarem.
Grzegorz Raczek