Kiedy w kwietniu 2012 roku Polskę obiegła informacja o odejściu Artura Rojka z Myslovitz wróżono zespołowi jego koniec. Poszukiwania nowego wokalisty zaowocowały dołączeniem do grupy Michała Kowalonka, znanego z występów w grupie Snowman. \”1.577\” to już 9. krążek w dyskografii Myslovitz. Pierwszy z nowym wokalistą, który otwiera zupełnie inny rozdział w historii grupy z Mysłowic.
Na pierwszy rzut oka brakuje charyzmatycznego wokalu Artura Rojka i jego specyficznej maniery. Michał Kowalonek próbuje go naśladować, ale brakuje w jego głosie tej niesamowitej mocy i wrażliwości. Nowy wokalista to jedynie bardzo dobry rzemieślnik, który świetnie operuje gitarą. Myslovitz pod jego kierunkiem jeszcze bardziej weszło w gatunek rockowy, przez co lider czuje się jak ryba w wodzie. Ucierpiała jednak na tym liryka tekstów, która z resztą była do tej pory znakiem rozpoznawczym zespołu. Nie znajdziemy tu wielkich poematów na temat miłości, jakich doznaliśmy choćby na \”Nieważne jak wysoko jesteśmy…\” czy hymnów o samotności (osławione \”Długość Dźwięku Samotności).
Jednak na plus można zaliczyć przede wszystkim kontynuowanie ogólnej wizji zespołu. Myslovitz wciąż pozostaje czołowym polskim zespołem, który tworzy wzruszające, spokojne kompozycje z pogranicza rocka i alternatywy. \”1.577\” nie jest najlepszą płytą w ich karierze, ale po przejściach jakie doświadczyli ponad rok temu, trudno spodziewać się arcydzieła. Aklimatyzacja Michała Kowalonka już się zakończyła, wczuł się w granie Myslovitz i rozumie ich ideologię. Czekamy więc na coś wielkiego jak za najlepszych ich czasów. Jeśli uważacie, że wraz z odejściem Artura Rojka Myslovitz się skończył, jesteście w błędzie. Ja do swojego się przyznaję…
Marek Generowicz