Z pisaniem na temat Lady Gagi i jej twórczości wiąże się pewien problem – jeżeli napiszesz o niej coś dobrego to zdecydowana większość ludzi z tzw. \’\’bardziej wyrafinowanym gustem muzycznym\’\’ wyśmieje cię, mówiąc, że słuchasz papki dla mas. Kiedy natomiast skrobniesz jakiś mały, ale szczery i nieodbiegający od rzeczywistości paszkwil, wierni fani piosenkarki nie dadzą ci żyć. Dosłownie. Będą cię nękać, obrażać, poniżać i skakać nad głową, aż nie odszczekasz z pokorą swoich słów. W przeciwieństwie do muzyki Gagi, ta recenzja nie jest pisana dla Małych Potworów (tak Lady Gaga nazywa pieszczotliwej swoich najwierniejszych fanów). Moje pięć groszy o najnowszej płycie Amerykanki kieruję przede wszystkim do ludzi o otwartych umysłach, zdolnych do refleksji nad tym czego słuchają. Jeżeli więc nie jesteś w stanie znieść krytyki swoje idola – wyjdź już teraz.
\”Stop the drama, start the music\’\’ – jak na ironię słowa te wypowiedziała sama Lady Gaga, komentując podgrzewaną przez fanów i media rywalizację między jej singlem \’\’Applause\’\’, a utworem \”ROAR\” promującym kolejną płytę Katy Perry. Choć same artystki znają się od dawna i dażą się jako takim szacunkiem (przynajmniej oficjalnie), \’zaplecze\’ piosenkarek robi swoje. Fanowskie obozy obu gwiazd toczą zażarte pojedynki na to, która piosenka dłużej utrzyma się na listach, a Gagowe grożenie palcem w stronę swoich \”dzieci\” nie przynosi rezultatów. Już nie po raz pierwszy Małe Potworki pokazują swoje pazurki. Po gębie dostało się Kelly Osbourne, Boy`owi George`owi czy artystce z kompletnie innej bajki – Adele. W obronie tej ostatnie ponownie musiała interweniować sama Gaga. Część fanów opuściła głowę z pokorą, część udaje że nie wie o co chodzi. Największe jednak zatrzęsienie Małych Potworków objawia się wraz z nadchodzącą płytą. Podobnie jest oczywiście i przy \”ARTPOP\”.
Przyznam bez bicia, że sama jestem jedną z panikarek z galaretą w gaciach na myśl o nowej muzyce Lady Gagi. Kiedy Gaga zaprezentowała po raz pierwszy na żywo nowe piosenki na iTunes Festival zwariowałam – większość z nich zapowiadała się na naprawdę świetne utwory z predyspozycjami stania się radiowymi hitami. Moją szczególną uwagę przykuło niezwykle klimatyczne \’\’Sexxx Dreams\’\’ i kompletnie odstające od dotychczasowych dokonań muzycznych Gagi \”Swine\”. Jeszcze wcześniej swoją nieoficjalną premierę miała wersja demo piosenki \”Aura\”. Zaczynająca się akustycznym intro rodem z filmów Tarantino i Rodrigueza (notabene w najnowszym filmie tego ostatniego utwór się pojawia) potęgowała napięcie i dawała wrażenie, że Gaga stworzyła coś naprawdę czadowego i totalnie innego niż do tej pory. Wskazówką, że tak nie jest mogło być przeciętne muzycznie \’\’Applause\’\’, które przez chwilę szalało w radiach. I nie ma się co dziwić. Piosenka jest chwytliwa, prosta i miła dla ucha. I to wszystko. Do tej pory udało mi się przesłuchać ją może góra z pięć razy. Więcej nie jestem w stanie. Skompresowany studyjnie wokal gwiazdy jest niestety wizytówką tej płyty. To on jest sprawcą zniszczenia wielu naprawdę genialnych utworów. Największą ofiarą zabaw w studiu padło wspominane już \”Sexxx Dreams\”. Po pełnym emocji śpiewie utworu z iTunes Festival nie ma już śladu. Płaski wokal Gagi sprawił, że kompozycja nie ma już wyrazu ani tej magicznej aury jaka towarzyszyła wykonaniu na żywo. Poprawiona wersja \”Aury\” jaka znalazła się na płycie również straciła coś z mocy i naturalności. Jedyną piosenką, którą wyszła z tego starcia cało jest \”Swine\”. Tak samo energetyczna, porywająca i szalona jest na żywo jak i na płycie. Słuchanie tego kawałka na dobrych słuchawkach jest naprawdę niezapomninanym doświadczeniem muzycznym.
Równie godna uwagi jest dance`owa \”Venus\”. Mocno inspirowana muzyką taneczną z lat 80 i początkiem 90 piosenka, ma szansę zrobić furorę na klubowych parkietach. Utwór ten miał być drugim singlem promującym \”ARTPOP\”, ale wyprzedził go \”Do What You Want\” nagrane w duecie z R.Kelly, którego popularność skłoniła wytwórnię do nakręcenia klipu do piosenki i wydania jej jako oficjalnego singla. Podobnie rzecz miała się z przebojowym \”The Edge Of Glory\”, które na fali radiowej popularności i odsłuchów na iTunes zostało singlem na rzecz innego utworu. Decyzja może okazać się strzałem w dziesiątkę. \”Do What You Want\” jest niezwykle melodyjne, a przede wszystkim dobrze zaśpiewane. Wokal Gagi brzmi czysto, naturalnie i przyjemnie dla ucha. Towarzyszący Gadze król R&B czyli R.Kelly dokłada swoim wokalem soczystą wisenkę na tym muzycznym torcie.
W tym miejscu zamknęłabym swoją prywatną listę świetnych utworów i otworzyłabym tą zrzeszającą mniej ciekawe kompozycje. Do takich na pewno należy \”Donatella\”, \”Fashion!\” czy \”Manicure\”. Cała trójka brzmi jak odrzuty z poprzednich albumów Gagi (przy słuchaniu \”Manicure\” mam wrażenie jakby Gaga zrobiła porządny remanent w swoich nagraniach z czasów Stefani Germantotta Band i znalazła właśnie ten utwór). I choć są to kawałki całkiem melodyjne nie przykuwają uwagi na dłużej niż kilka odtworzeń. Z resztą piosenek problem polega na tym, że nawet nie wiem czy je lubię. \”G.U.Y\” ma fajny refren, którego znajomość mnie prześladuje, natomiast \”Gypsy\” jest jedną z nielicznych piosenek mogącą pochwalić się calkiem sensownym tekstem. Gaga jako cygańska księżniczka? Jestem na tak. Mieszane uczucia mam co do \”Mary Jane Holland\”, która traktuje, jak sama nazwa mówi, o marihuanie. Abstrahując już od moralnych kwestii pisania utworu o trawce (nie, nie czepiam się, ale wiem, że znajdą się tacy, którzy powiedzą, że Gaga demoralizuje po raz kolejny swoich fanów, tym razem w stronę narkotyków), piosenka jest chaotyczna, dużo się w niej dzieje, trudno powiedzieć czy wypada to na jej korzyść. Czy puszczę ją sobie w odtwarzaczu zwiedzając stolicę Holandi? Być może.
Nie umiem jasno sprecyzować swojego stanowiska wobec jedynej ballady na płycie czyli \”Dope\” oraz wybitnie rapowego kawałka jakim jest \”Jeweles n` Drugs\” (notabene znowu o używkach, ot przypadek :). Są to piosenki, których się po prostu słucha raz na jakiś czas przy okazji odsłuchu całego albumu i tyle.
Największą zagwozdkę mam jednak z tytułowym \”Artpop\”, który zrobił spore wrażenie na fanach podczas iTunes Festival. Na żywo piosenka brzmi świetnie. Studyjnie jednak, tak jak przy \”Sexxx Dreams\”, położno lachę na wokal. Jest nudny, płaski i nie ma w nim życia. Sam utwór ocierający się trochę o dokonania Kylie Minogue, jest intrygujący. Genialnie wprowadzające w song intro, powinno kończyć cały album by nadać mu zamkniętą i spójną całość.
W całokształcie płyta jest bardzo nierówna i przypomina tym swoją poprzedniczkę czyli \”Born This Way\”. Ma swoje wzloty i upadki, ale nie porywa już tak jak muzyczne kolosy z czasów \”The Fame\” i \”The Fame Monster\”. Nie wiem jak wy, ale mnie oczy wyszły z orbit, a uszy zatrzepotały ze szczęścia kiedy pierwszy raz odpaliłam \”The Fame Monster\”…
Przy \”ARTPOP\” towarzyszy mi jedynie lekki uśmieszek i zastanowienie nad przyszłością tej artystki. Kariera Gagi zatoczyła pewien krąg ? była Stefani, z której wytwórnia stworzyła Lady Gagę i \”The Fame\”. Szaleństwo na jej punkcie zaprowadziło ją do stworzenia mroczniejszego obrazu sławy i samej siebie – \”The Fame Monster\”. Po tym przyszedł jednak czas na odrodzenie się w \”Born This Way\” – płycie pełnej szczerych wyznań, apelów o lepszy świat i rozliczeń z samą sobą jak za czasów Stefani. Słuchacze ponownie zdewastowali tę osobowość, chcąc prostych przebojów, a nie muzycznych eksperymentów z popem. Chcąc Lady Gagi.
\”ARTPOP\” wydaje się być tym, czego pragną od niej ludzie lubiący jej muzykę. Jest zbiorem kilkunastu całkiem melodyjnych piosenek, którym za wszelką cenę próbuje się nadać tytuł sztuki. Może jest to jakiś patent na sukces? Christina Aguilera czy Madonna nie wciskały fanom gadek o wyższości swoich piosenek nad innymi i jakoś nie do końca im się powiodło, a są to naprawdę świetne artystki o wiele lepiej rozumiejące prawa jakimi rządzi się pop niż Gaga. A jednak…
Emma A. Pawłowska
P.S. Recenzja z założenia pełni funkcję wartościującą (poza informującą), a więc z założenia nie jest obiektywna, a subiektywna. Zwracam na to uwagę, ponieważ fani Mother Monster mają dziwny zwyczaj wytykania recenzentom i krytykom muzycznym bycia \’\’nieobiektywnym\’\’. A więc oświadczam: recenzent/krytyk może być i ma być subiektywny. Dziękuję za uwagę.