Ponad rok upłynął od czasu, gdy trzymałam w rękach książkę
Marka Greenside\’a \”Nie będę Francuzem\”. Pomimo entuzjastycznej recepcji utworu
Amerykanina długo zwlekałam z sięgnięciem po kolejne z jego historyjek, a
wszystko za sprawą… bałaganiarstwa. \”Szaleństwa, gafy i trafy, czyli uczę się
Francji (nie jest łatwo)\” – to właściwy, pełny tytuł tekstu – schowały się
gdzieś pomiędzy obszerniejszymi tomami i zginęły w recenzenckim stosie. Może
maczała w tym paluszki opatrzność? Dykteryjki Greenside?a rozjaśniły bowiem
niczym letnie słońce, pochmurne już, jesienne dni, powodując wzrost endorfin
(niech żyje zdolność autora do rozśmieszania czytelników!) i ogólną poprawę
wtłaczanego przez pogodę w chandrę, samopoczucia.
Drugi tom opisów zmagań Amerykanina z przyzwyczajeniami i
zasadami Francuzów jest równie wizualnie naiwny, co poprzedni. Grafika beretu i
mustache w połączeniu z nałożoną na marmurowy deseń czerwienią, sprawiają
wrażenie obcowania z lekturą dla młodzieżowego czytelnika (być może nawet jedną
z tych w stylu \”Tylko nie jedz tej książki\”). Eklektyzm stylistyki obwoluty -
cztery rodzaje czcionki, ozdobne zawijasy i minimalistyczny dobór kolorów
(tylko biel i czerwień) – powoduje swoisty rodzaj zagubienia, w którym chodzi
o balansowanie na granicy nowoczesnego pojmowania smaku i kiczowatej przesady.
Niezależnie jednak od oceny wizualnej strony książki, trzeba przyznać, że
trudno spodziewać się po niej tego, z czym spotyka się ostatecznie czytelnik.
A spotyka się ze starym, dobrym Markiem Greensidem, który
tym razem nie opisuje już początków swojego pobytu na francuskiej wsi, a to, jak
sytuacja prezentuje się po latach – gdy autor wdrożył się już (czy aby na
pewno?) w otaczającą go rzeczywistość i odnalazł w niej swoje miejsce.
Czytelnik ma okazję dowiedzieć się co nieco o zasadach związanych z francuską
bankowością, płaceniem za usług, służbą zdrowia czy postępowaniem w przypadku
stłuczek i kolizji, czyli rzeczy, które dotykają częściej \”miejscowych\” niż
turystów. Nie brakuje też zabawnych historyjek związanych z różnicami rozwiązań
ułatwiających codzienne funkcjonowanie w Europie i Stanach Zjednoczonych.
To wszystko, niezmiennie, okraszone jest sporą dawką humoru
i ogromnego dystansu do własnych wad i niewiedzy. Greenside bez wstydu opowiada
o tym, co go we francuskich zwyczajach szokuje i szokowało, do czego nie może
się przyzwyczaić, czego nie rozumiał i wciąż nie rozumie oraz jakie wpadki
zaliczył. A tego ostatniego były sporo – zaczynając od podawania posiłków,
przez szok związany z opłatami za wózki w supermarketach (to jeden z
najzabawniejszych fragmentów tego tomu) do komplikacji na płaszczyźnie
językowej (Amerykanin bowiem wciąż nie podjął wysiłku nauki francuskiego – jak
twierdzi jest to pozbawione sensu, skoro wie, że nigdy nie nauczy się tego
języka na poziomie, który zadowoliłby jego francuskich przyjaciół, a poza tym
brak umiejętności komunikacji przynosi mu w niektórych sytuacjach znaczące
profity, o czym to można się wielokrotnie podczas lektury \”Szaleństw, gaf i
trafów\” przekonać).
Obraz Francji w relacji Greenside?a wciąż jest nieco
idylliczny. Zwłaszcza w fragmentach opisujących system opieki zdrowotnej, można
odnieść wrażenie, że Amerykanin wychował się w gąszczach amazońskiej puszczy
(tudzież w jakiejś odległej od większego miasta polskiej wsi) – tak dalece
dziwi go dostępność do usług medycznych i dbałość o stan pacjenta. Zadziwia
także (zarówno autora książki, jak i czytelnika) gościnność i pomocność
przypadkowo napotykanych Francuzów ? od sprzedawców, przez mechaników aż do
lekarzy i policjantów. Może to kwestia pochodzenia? Jeżeli wierzyć słowom
Greenside?a Amerykanów we Francji tratuje się nawet z większą wyrozumiałością i
pobłażliwością niż wariatów i osoby niepełnosprawne umysłowo. Ciekawe skąd
podobne podejście…
Nie da się ukryć, że przebywający na \”półobczyźnie\” autor
chwilami bardzo przerysowuje swoje perypetie. Miejscami może aż zanadto,
dochodząc do granicy absurdu, kiedy to historyjki przestają być zabawne, a
stają się nieco żenujące. Na szczęście nie ma w \”Szaleństwach, gafach i
trafach\” wielu takich fragmentów, niemniej sprawiają one, że ta odsłona zmagań
Greenside\’a z francuskimi obyczajami wypada, pod względem humorystycznym,
gorzej niż poprzednia. Książka posiada jednak inną zaletę, która – przynajmniej
w moim odczuciu ? niweluje nieco czytelnikowi tę przykrość. Mam tu na myśli
dużo bardziej szczegółowe podejście do niektórych tematów. Greenside stworzył
np. listę potraw, za którymi wyjątkowo we Francji przepada. Jako kulinarny
smakosz i kucharz-amator z radością przyjęłam możliwość poznania choćby
niewielkiego skrawka francuskich pyszności. Nawet ten skrawek bowiem każe
spojrzeć na polskie wydania rzekomo francuskich książek kucharskich z dystansem
właściwym dla stereotypów – takimi właśnie okazują się znane mi zbiory
przepisów, które nie uwzględniają znacznej części, skądinąd niedługiej
przecież, listy przysmaków Greenside\’a.
\”Szaleństwa, gafy i trafy\” okazały się strzałem w
dziesiątkę, jeżeli chodzi o dobór literatury względem pogodowej aury, ale i
literatury w ogóle. Chociaż książka odbiega nieznacznie poziomem od poprzedniej
tegoż autora, \”Nie będę Francuzem\”, to wciąż stanowi przyjemną, napisaną z
lekkością i odpowiednią dawką językowej zadziorności, rozrywkę. Potwierdzeniem
niech będą tutaj nie tylko moje zapewnienia, ale i historyjka o niepewnym,
zagubionym wyrazie twarzy mojego chłopaka, gdy po raz kolejny śmiałam się do
książki. No i może jeszcze wyznanie, że znowu zamarzyło mi się rzucić wszystko
i kupić jakąś rozlatującą się chatkę pośród francuskich pól.
Alicja Górska