Nie
wiem dlaczego połakomiłam się na reportaż o zdobywaniu
ośmiotysięcznika. Himalaizm to nie jest moja pasja, nawet po górach
nie chodzę, a te wyścigi w zdobywaniu szczytów uważam za przerost
ego. Szanują sportowców, dewiza ruchu olimpijskiego, motto owo
Fortius,
Altius, Citius,
jest mi bliskie. Sama od pół roku z niesłabnącą radością gram
w tenisa, ale nie poszłabym na kilkudziesięciu stopniowy mróz, tam
gdzie mogę odpaść od ściany jak płat łuszczącej się farby w
locie się rozsypując. A jednak, Nanga Parbat mnie wołała, Naga
Góra, była mi przeznaczona, wołała mnie, żebym chociaż o niej
poczytała. O dach bębnił deszcz a ja zagrzebana w koc czytałam.
Nanga
Parbat, jeden z dwóch ostatnich ośmiotysięczników niezdobyty
zimą. Niemiecka góra, tak na nią mówią, bo Niemcy się bardzo na
nią zawzięli, ale tym razem to Polacy wpadli na pomysł wejścia w
zimie. Reportaż wydany przez Agorę, opowiada o próbie zdobycia tej
góry z dwóch stron. Z jednej strony Rupal, próba była nieudana, z
drugiej od strony Diamir zakończyła się sukcesem, chociaż to nie
Polacy zatryumfowali, wygrał legendarny Włoch, Simone Moro, którego
Kukuczka zainspirował do tej formy aktywności. Wejście na taką
górę w zimie to ogromny wysiłek, niedający się opisać,
niewyobrażalny mróz, wiatr, zmienna bezlitosna pogoda. Nie wchodzi
się na niego stylem szybkim, alpejskim, ale zakłada się obozy,
oswaja się klimat i górę, a i tak nic nie daje gwarancji
powodzenia. Walka z górą, naturą, pogodą, własnymi słabościami,
miesiące treningów i przygotowań dla kilku minut na szczycie,
pamiątkowej fotki. Czy te minuty na szczycie i połechtane ego,
warte są śmiertelnego ryzyka? Pewnie ile osób, tyle odpowiedzi.
Według
mnie nie, ale ja chyba bym nie weszła na Gubałówkę, więc nie mam
co się mądrować. Nie oceniam wspinaczy, bo to nie moja bajka, nie
za moje pieniądze tam wchodzą i nie moim życiem ryzykują. Mam
napisać o książce, a ją mogę tylko polecić. Skoro ktoś taki
jak ja, nie czuje klimatu, a po kilkudziesięciu stronach czytania z
zapartym tchem, siedziałam później i oglądałam zdjęcia
Himalajów, podziwiając potęgę gór, to znaczy, że książka jest
napisana bardzo plastycznie. Czuć emocje, czuć zimno. Książka
jest napisana bez nadęcia, że oto patrz my naprawdę żyjemy, a ty
leszczu siedzisz w domu, z książką, łahahahaha. Nie, książka
jest napisana z dystansem i nie skupia się tylko na wędrówce,
opowiada o historii himalaizmu o Kukuczce o Messnerach, o zdobywaniu
szczytów, śmierci i wypadkach, ale czuć, że jest w tym pasja,
miłość, sposób na życie, przez wielu tak krytykowany. Moro dziwi
się, że Polacy krytykują himalaizm, a przecież to za sprawą
między innymi Kukuczki Polska w ciemnej erze socjalizmu była znana,
że Polacy którzy nie mieli w kraju wielkich gór, mieli w sobie
takiego Powera, że zdobywali Koronę Himalajów i wytyczali nowe
szlaki. Miło się to czyta.
A
cały reportaż czyta się po prostu świetnie i szybko, jednym
tchem, kibicując wspinaczom. Coś czuję, że zaczyna się we mnie
faza na górską literaturę.
Jak
dla mnie za mało ładnych zdjęć Himalajów.
Katarzyna Mastalerczyk