Mark Wolynn jest specjalistą, pionierem w badaniach nad dziedziczeniem traum. W swojej książce \”Nie zaczęło się od ciebie\” opowiada o tym zjawisku głównie poprzez przypadki, z jakimi miał do czynienia w swojej pracy terapeutycznej. Sam autor zresztą również przyznaje się do podobnych problemów w przeszłości. We wstępie przedstawia swoje doświadczenia, które obejmują swoistą przemianę przy udziale mądrości wschodu, medytacji i okresowej separacji z zachodnią cywilizacją. I tutaj zaczęły się moje wątpliwości, pewien dystans, trudno mi bowiem odnieść się do wiarygodności rzeczy, których prawdziwości czy fałszu dowieść nie sposób. Naznaczyło to – przyznaję – dalszą lekturę pewnym sceptycyzmem.
Koncepcja dziedziczenia traumy po przodku, którego być może nawet nie mieliśmy okazji poznać, brzmi nieco jak science fiction, jednak – zakładając iż autor nie kłamie, a nie ma powodu by pozbawiać go prawa do domniemania niewinności – przytaczane przykłady dają do myślenia. Przypadki, z jakimi Mark Wolynn ma do czynienia w swojej pracy są zadziwiające. Przypadłości pacjentów łączą się z historiami rodzinnymi w logiczną układankę, a jej rozwikłanie – leczy. Niemniej metoda lecznicza, a właściwie moment owego \”uleczenia\”, wydaje się trochę szamański. W połączeniu z natchnionym tonem autora daje to mało wiarygodny efekt.
Z pozytywnych wrażeń, jakie wyniosłam z lektury, na pierwszy plan wysuwa się zdjęcie z bark rodziców odpowiedzialności za wszelkie traumy swoich dzieci. W zamian autor proponuje skupienie się na przyczynach, które warunkowały postępowanie rodziców i odczucia potomków. Nie jestem kompetentna by oceniać prawdziwość tej koncepcji, jednak próba zrozumienia człowieka zdaje się bardziej kojąca niż proste obwinianie ludzi, z którymi wiążą nas emocjonalne więzi.
Książkę czyta się szybko, co zaskakuje – wszak lektura o cudzych traumach, utracie bliskich, poczuciu winy, krzywdach zadawanych i wyrządzanych, nie jest łatwa. Tu jednak brak wnikania w szczegóły dramatu, historie opisane są skrótowo, z akcentem nałożonym na objaw traumy i jej powiązania z dramatem z przeszłości – co nie uchroni co prawda od wzruszeń czy przykrych odczuć, acz znacznie je łagodzi. Ponadto nikt nie sięga po takie lektury dla czystej przyjemności czy relaksu.
Sam temat dziedziczenia traum – mam wrażenie – potraktowany został powierzchownie, właściwie jest to tylko \”zagajenie\”, zasygnalizowanie pewnego zjawiska. Autor przytacza wyniki badań, na których buduje swoją teorię – badań laboratoryjnych, udowadniających w dużej mierze związek trudnych przeżyć ze zmianami fizjologicznymi zachodzącymi w organizmie zwierząt. Te fragmenty pod względem wiarygodności brzmią najlepiej i zadziwiają nie mniej niż sensacyjne przypadki pacjentów Wolynna. To one czynią resztę lektury bardziej prawdopodobną. Bo doprawdy czytamy tu o rzeczach trudnych do uwierzenia.
Książka napisana jest w duchu amerykańskich poradników psychologicznych, a ja – przyznaję – nie mam uznania dla typowo amerykańskiego, sensacyjnego sposobu opowiadania o faktach. Niemniej traktuje ona o zjawisku niesamowicie ciekawym, a niewielkie rozmiary książeczki i wartki strumień opowieści nie nadwyrężają cierpliwości czytelnika. Lektura jest zatem raczej lekka, choć skłaniająca do refleksji. Myślę, że jest to pozycja warta przeczytania ze względu na tematykę i ciekawe przykłady, głębszej wiedzy o dziedziczeniu traum poszukałabym jednak w dziele noszącym więcej znamion wiarygodnej publikacji.
Iwona Ladzińska