Recenzując poprzedni tom cyklu Edyty Świętek Spacer Aleją Róż, pisałam, że główną jego wadą jest to, iż na trzecią część przyjdzie nam jeszcze poczekać. W końcu jednak ukazała się i mogłam się dowiedzieć, co dalej stało się z rodziną Szymczaków, jak Julia przeżyła spotkanie ze swoim \”zmarłym mężem\” i jak potoczyły się losy powojennej Nowej Huty.
Tym razem osią opowieści nie jest już najstarszy z braci, Bronek, lecz niemal najmłodsza z rodzeństwa Szymczaków Julia. Wskutek zbiegu okoliczności trafia ona w Krakowie na dziedzica Pawłowskich, którego podawała jako ojca Karola. Początkowo przerażona obecnością mężczyzny, powoli Julia przekonuje się do Wawrzyńca, zaprzyjaźnia z nim, a później zaczyna czuć coś więcej. Zawarta w zaskakujących okolicznościach znajomość ma spore szanse przerodzić się w szczęśliwy związek. Szczęśliwy jest też Bronek, który w Bogusi odkrywa ucieleśnienie swoich marzeń. Na tym jednak dobra passa Szymczaków zdecydowanie się kończy.
Leszek i Kazimiera wiodą spokojne życie, ale żona Szymczaka ma za złe rodzeństwu i przyjaciołom męża, że namawiają go do wspierania budowy kościoła w Nowej Hucie. Źle dzieje się także u Andrzeja, który, rozczarowany przemianą żony w kurę domową, zaczyna szukać przygód w objęciach innych kobiet – tak trafia na dwie przyjaciółki, Manię i Józię. Były piłkarz coraz bardziej plącze się w kłamstwach, a braki w wykształceniu i marny zarobek dodatkowo go frustrują.
Krystyna z furią obserwuje rozkwitające uczucie męża do Julii. Choć nieodwzajemnione, zainteresowanie Janka jej siostrą pcha kobietę w alkoholizm. Na innym biegunie jest natomiast Dorota – choć wciąż nie pozbierała się po traumie gwałtu i okaleczenia, próbuje układać sobie życie jako bibliotekarka. W miejscu pracy raz po raz wpada na Ksawerego…
Bohaterowie kochają się i zdradzają, spotykają i rozchodzą, zdradzają sobie tajemnice i okłamują się – a w tle rozrasta się Nowa Huta i socjalizm zmienia oblicze. Akcja trzeciego tomu sagi kręci się wokół budowy kościoła – początkowo obiecywanego przez władze, później nagle niepożądanego. Jak mieszkańcy najmłodszej krakowskiej dzielnicy zareagują na odebranie im wymarzonej świątyni? I jak wysoką cenę za to zapłacą?
To zdecydowanie najmroczniejszy tom z dotychczas napisanych przez Edytę Świętek – i przy okazji najlepszy pod względem kompozycyjnym. Fragmentaryczność opisów i scen, na którą narzekałam przy okazji poprzedniego tomu, ustąpiła miejsca wyczerpującym relacjom z najistotniejszych momentów z życia każdego członka rodziny Szymczaków. Nie zabrakło też, ponownie, fragmentów faktycznych wypowiedzi dotyczących budowy kościoła w Nowej Hucie. Dbałość o szczegóły, historyczne, logiczne czy proste detale z życia codziennego sprawia, że mam wrażenie obcowania z tekstem nie tylko dobrze napisanym, ale też popartym dogłębnym researchem. Autorka wie, co w latach 50. było w modzie, jak spędzano wolny czas, jakie zabawki chciały mieć dzieci. Dzięki temu Drzewa szumiące nadzieją czyta się przyjemnie z dwóch powodów – i z uwagi na fabułę, i jako kronikę konkretnych czasów.
Chociaż w wielu momentach ściskało się we mnie serce, a jednego z moich ulubionych bohaterów będę opłakiwać jeszcze przez jakiś czas, nie mogę powiedzieć, żebym była niezadowolona z rozwoju postaci. Albo inaczej: bohaterowie męscy są bardzo dobrze poprowadzeni. Każdy z braci, ale także ich szwagrów, ma swój los, swoje pasje, swój kodeks moralny. Nie mam wrażenia, że Leszek, Andrzej, Bronek, Wawrzyniec i Jan są odbici od jednej kalki ze zmienionym wyglądem i imionami. Niestety, to, co udało się w przypadku bohaterów, nie do końca mnie satysfakcjonuje, jeśli chodzi o bohaterki. W pewnym momencie odróżniam je, prócz może Krystyny, która choć negatywny, to posiada jakiś charakter, głównie po liczebności potomstwa. W porównaniu do poprzedniej części są kompletnie skryte w cieniu swoich partnerów i przedstawione stereotypowo: zazdrosna Krystyna, ciepła i wrażliwa Julia, niezdarna lecz kochająca szczerze Sabina, do-rany-przyłóż Bogusia… Wszystkie są typowymi Matkami Polkami, które wiernie czekają na swoich walczących o demokrację mężów, a gdy ci wracają do domu, opatrują im rany. Brakuje mi w nich głębi, pazura, nie wierzę, że te dzielne kobiety z dwóch poprzednich tomów tak po prostu pogodziły się z tym, że teraz to nie one stawiają opór władzy i nie one walczą o budowę kościoła. Nie muszą tego przecież robić na ulicach.
Na pewien powiew świeżości zapowiadał się wątek Mani i Józi, który obiecywał spojrzenie na osoby nieheteroseksualne w Polsce lat 50. Jestem bardzo rozczarowana zakończeniem tego wątku – nawet nie chodzi o kwestię ?jedyne nieheteroseksualne bohaterki zostały przedstawione w złym świetle?, ale o to, że rozwiązanie jest zwyczajnie banalne. Dość często spotykam je w oglądanych jednym okiem serialach paradokumentalnych, a przecież saga Edyty Świętek stoi o ładnych parę klas wyżej. Acz ten wątek mogłaby uratować przyszłość i powrót Mani oraz Józi do życia Andrzeja za sprawą nowego pokolenia. Ci, którzy czytali Drzewa szumiące nadzieją, zrozumieją, co mam na myśli – reszcie nie chcę psuć niespodzianki.
Niezależnie jednak od mojego marudzenia saga Świętek nadal jest jednym z najlepszych obyczajowych tekstów polskich autorów, jakie czytałam w ostatnich latach. Warto po nią sięgnąć, nawet jeśli nie mieszkacie w Krakowie, a Nowa Huta jest wam więcej niż obojętna.
Joanna Krystyna Radosz