Od początku roku zdążyłam przeczytać więcej pozycji dla dzieci niż dla dorosłych. Bywały pozycje lepsze i gorsze, ale Szkoła Magicznych Zwierząt okazała się jedyną w swoim rodzaju.
W książce poznajemy przygody uczniów tytułowej Szkoły Magicznych Zwierząt. Główne skrzypce gra tutaj Hatice, która bardzo boi się wody, a już niebawem będzie musiała zmierzyć się z egzaminem na kartę Już pływam. A przynajmniej może się nam wydawać, że to jej przygoda jest główną osią fabuły, bo nagle w połowie książki zostajemy wrzuceni do wątku Henry?ego-on natomiast boryka się z większym problemem niż Hatice: jego rodzice się wyprowadzają, a on od tej pory ma zamieszkać w internacie. Jak zatem możecie zauważyć, książka jest dosyć chaotyczna.
Nawet nie wiem, od czego zacząć tę recenzję. Seria książek o Szkole Magicznych Zwierząt kierowana jest do dzieci w wieku 8+. Należy wziąć zatem pod uwagę, że taka pozycja powinna uczyć przez zabawę. W Na Głęboką Wodę znalazłam tylko jeden motyw, który mógłby być w jakiś sposób pozytywny, a mianowicie sama koncepcja zwierzaków. Autorka stworzyła świat, w którym dzieci, gdy mają jakiś problem, dostają od tajemniczego pana Mortimera Morrisona zwierzę, które od tego momentu staje się jego towarzyszem. Zwierzątka te potrafią rozmawiać ze sobą nawzajem, a także z dziećmi, mogą się też poruszać i w zasadzie są po prostu mówiącymi pupilami, ale w oczach dorosłych to najzwyklejsze w świecie zabawki. Rozumiem, że Margit Auer chciała w ten sposób przekazać dzieciom, że ich problemy staną się prostsze, jeśli się z kimś nimi podzielą, nawet z pluszakami lub wyimaginowanymi przyjaciółmi. Chyba że to tylko moja nadinterpretacja?
Na Głęboką Wodę to już szósty tom serii, ale ja czytałam go jako pierwszy. Zwierzęta z dziećmi stworzyły pary i faktycznie zostałam rzucona na głęboką wodę, jeśli miałabym zapamiętać, kto jest kim. Nie pomogła nawet ściąga umieszczona na początku książki. Myślę, że czytając wszystkie części po kolei, zaadaptowanie się będzie znacznie łatwiejsze, bo bohaterowie będą pojawiać się stopniowo, a nie wszyscy na raz.
Teraz muszę przejść do najgorszej części opinii, czyli wytłumaczenia skąd wzięła się taka, a nie inna ocena. Moim subiektywnym zdaniem ta książka, w takiej formie, o takiej treści, nigdy nie powinna się ukazać jako pozycja dla dzieci. Ileż ja tam znalazłam paskudnych rzeczy, to nawet nie zliczę i chyba wszystkiego nie jestem w stanie przytoczyć. Skupię się zatem na najważniejszych głównych dwóch wątkach. Zacznijmy zatem od bojącej się wody Hatice. Dziewczynka naprawdę panicznie boi się wody, w takim stopniu, że na basenie jest bliska płaczu, co zauważa jej wredny rówieśnik i zaczyna ją wyśmiewać (nikt go nie upomina), ale nie nauczycielka! Która swoją drogą wciąż nakłania ją do pływania. Oczywiście zdobycie karty Już pływam to dobra motywacja, żeby nauczyć się tej czynności, ale mnie, jako osobę, która nie potrafi pływać, zabolało to, że nikt w tej książce nie powiedział małej Hatice, że do egzaminu może przystąpić za rok, gdy będzie czuła się pewniej lub że po prostu nie każdy musi umieć pływać. Bądź co bądź, dziewczynka w końcu z pomocą przydzielonego jej zwierzaka daje radę, jednak samo podejście do tematu, jak dla mnie, woła o pomstę do nieba.
Swoją drogą dorośli są tutaj przedstawieni koszmarnie. Nauczycielka mało kiedy zwraca uwagę na dzieci. Mama Hatice, która powinna domyślić się problemów dziewczynki, wysyła ją na znienawidzony basen, zamiast na spokojnie z nią porozmawiać, Pani Chrzan-gosposia w domu Henry?ego jest opryskliwa i nie za bardzo lubi dzieci, ale najgorsi w tym wszystkim są rodzice Henry?ego. I tutaj dochodzimy do najpaskudniejszego wątku, jaki mógł wystąpić w jakiejkolwiek książce dla dzieci. Henry pochodzi z bogatej rodziny. Podczas swojej imprezy urodzinowej podsłuchuje rozmowę rodziców o tym, że wyjeżdżają oni na zagraniczne wakacje, które mają potrwać kilka miesięcy, a jego posyłają do szkoły z internatem. Chłopiec ucieka z domu, a mama z tatą zauważają to dopiero następnego dnia, stwierdzają, że ich syn zapewne został porwany dla okupu, dlatego nie mogą wezwać policji! W zamian za to wynajmują prywatnego detektywa (tak słabego, że to inne dzieciaki odnalazły Henry?ego przed nim) i zupełnie nie martwią się jego losem. No kurczę rodzice roku. Jednak to jeszcze nie koniec! Henry oczywiście w końcu wraca do domu i wszystko układa się po jego myśli-rodzice owszem, wyjeżdżają, ale tylko na miesiąc, on zostanie pod opieką Pani Chrzan (tak, tej, która nie lubi dzieci), no i nie zostanie przeniesiony do innej szkoły. Tylko dlatego, że nauczył się rozpalić ogień w lesie. Rozumiecie to? Chłopak uciekł z domu i po powrocie dostał to, czego chciał. Autorka nijak nie wyciągnęła konsekwencji, chociażby z jego podsłuchiwania rozmów innych. Czego to uczy dzieci?
Takich wątków w książce jest znacznie więcej. Uważam, że nie jest to wartościowa pozycja dla dzieci i sama bym im jej nie dała. Dlatego właśnie zawsze przed pokazaniem dziecku książki należy samemu ją przeczytać.
Chciałabym jeszcze napisać dwa słowa o ilustracjach, których autorką jest Nina Dulleck. Powiem szczerze, że mnie, jako dorosłemu odbiorcy spodobała się tylko połowa z nich, ale jestem świadoma, że jako dziecko pokochałabym je wszystkie, dlatego jak najbardziej należy docenić pracę ilustratorki. Same okładki serii są świetne, wydane w twardej oprawie, a razem komponują się z pewnością spektakularnie.
Podsumowując, ja zdecydowanie odradzam tę książkę, jeśli chcecie ją pokazać młodszemu czytelnikowi. A tym bardziej, jeśli chcecie, aby wyniósł z tej lektury coś więcej niż zabawę. Na Głęboką Wodę nie niesie ze sobą wielu pozytywnych wartości. Zatem, jeśli postanowicie po nią sięgnąć Wy lub Wasze dzieci, to tylko na własną odpowiedzialność. Zdecydowanie nie podpisuje się pod tą pozycją.
Anita Szynal-Wójtowicz