Pochodzący z małego miasteczka Saturnin jako dzieciak miał szansę na karierę sportową, w dorosłym życiu pracuje jednak jako sprzedawca. Mieszka w Warszawie, podkochuje się w uroczej aptekarce i walczy z nadmiarem kilogramów i niedomiarem pewności siebie. Gdy pewnego dnia jego dziadek znika w nader podejrzanych okolicznościach, Saturnin wraca w rodzinne strony i wraz z matką wyrusza na poszukiwania. Jednocześnie jednak wychodzi naprzeciw skrzętnie skrywanej rodzinnej tajemnicy i własnej traumie z przeszłości.
Łukasz Orbitowski stwierdził kiedyś, że czytelnicy nie chcą czytać książek dłuższych niż 400 stron, nie ma sensu więc takowych pisać. Nie wiem, czy Jakub Małecki wziął sobie te słowa do serca, niemniej jego powieści rzadko przekraczają objętość trzystu kilkunastu stronic. Czasami da się na takiej ilości papieru wyczerpująco opowiedzieć wciągającą historię, czasami natomiast nie, a Saturnin to, niestety, ten drugi przypadek. W nowej powieści pisarz próbował przedstawić losy trzech pokoleń rodziny Mackiewiczów, co już na etapie pomysłu wydaje się przedsięwzięciem karkołomnym-każdy z przedstawicieli kolejnych generacji ma bowiem do opowiedzenia własną, mocno rozbudowaną i niezależną od pozostałych historię.
Siłą rzeczy Jakub Małecki musiał więc opowieść skompresować i niemiłosiernie więc spłycić, co jak łatwo się domyślić, nie wyszło całości na dobre. Co gorsza, autor nie ma najwyraźniej nosa do wątków, które warto potraktować priorytetowo. W Saturninie stawia na historię dwóch mężczyzn z rodu Mackiewiczów, tymczasem najbardziej interesujące okazują się losy jedynej w rodzinie kobiety. Hanka jest świetnie skonstruowaną, wielowymiarową postacią, doskonale wpisującą się w trwający od kilku miesięcy dyskurs medialny na temat roli i pozycji społecznej kobiety w Polsce. Zdarzało mi się mówić, że polskim literatom słabo wychodzi konstruowanie kobiecych bohaterek, przy powieściach Jakuba Małeckiego zawsze jednak te słowa odszczekuję-pisarz ten niejednokrotnie udowodnił już bowiem, że kobiety dobrze rozumie i umie o nich pisać.
Co jest nie tak z historią Saturnina i jego dziadka? Teoretycznie nic, przynajmniej tak długo, jak czytelnik nie ma problemu z czymś, co nazywam syndromem dnia świstaka. Jakub Małecki przyznał w jednym z wywiadów, że interesują go ludzie samotni i jest to niewątpliwie zainteresowanie chwalebne, mimo że mocno przez literaturę wyeksploatowane. Problem w tym, że do prozy pisarza nie odnoszą się słowa piosenki Maryli Rodowicz ale to już było i nie wróci więcej-owszem, wraca i to w każdej kolejnej książce. Małecki raz po raz pisze tę samą opowieść o straumatyzowanym trzydziestoparolatku z małej miejscowości, który w stolicy próbuje walczyć z własnym dramatem i rodzinną tajemnicą z przeszłości-nie wnosząc do kolejnych wersji tej historii wiele nowego. W Saturninie próbuje ożywić starą opowieść nawiązaniem do II wojny światowej, robi jednak to nieznośnie sztampowo. Trauma dziadka głównego bohatera powinna wstrząsać czytelnikiem do szpiku kości, tymczasem wywołuje lekkie uczucie znużenia powtarzalnością utartych w polskiej literaturze schematów.
Saturnina czyta się dobrze, a to dlatego, że Jakub Małecki posiada niewątpliwe zacięcie gawędziarskie, talent do prowadzenia narracji (mimo nietrafionego pomysłu, by historię Hanki zamknąć w kilku pisanych przez nią listach) oraz świetny styl pisania. Tym większa szkoda, że przy takich możliwościach nie chce (a może nie ma odwagi) wyjść poza ramy prozy lekkiej, łatwej i przyjemnej i wrócić do poziomu Dygotu czy Dżozefa. Saturnin to dobra książka, przy czym jest to zarówno komplement, jak i przytyk. Jakub Małecki ma bowiem potencjał do stworzenia powieści bardzo dobrej, a nawet rewelacyjnej. I ja na taką książkę jego autorstwa nieustannie czekam.
Blanka Katarzyna Dżugaj