Powieść Urszuli Król, “Piętna”, to coś niesamowicie życiowego i… przygnębiającego. Opowieść o siedemnastoletniej Sabinie zmagającej się z depresją była naprawdę tego typu lekturą, której nie byłam w stanie przełknąć na raz. Ogrom wylewających się z niej emocji, niejednokrotnie skrajnych, był momentami naprawdę przytłaczający. To ten rodzaj książki, który naprawdę potrafi zadziałać na psychikę czytelnika i to dosyć mocno, choć i tak wiele zależy od odbiorcy.
Główna bohaterka to młoda dziewczyna, która stopniowo popada w depresję i nie radzi sobie z problemami rodzinnymi. Od zawsze była uczona, że powinna być perfekcyjna we wszystkim. Gdy przynosiła do domu same piątki, ojciec negował jej radość i żądał szóstek. Nigdy nie poczuła z jego strony pełnej akceptacji, a matka nic z tym nie robiła. Gdy w końcu dochodzi do przełomowej sytuacji i rodzice nastolatki się rozwodzą, a ojciec opuszcza dom rodzinny, jej życie zaczyna się walić jak domek z kart.
Sabina momentalnie szuka czegoś, co pozwoli jej zapomnieć o bólu. Rzuca się w wir życia towarzyskiego, imprezuje, upija się, próbuje narkotyków i traci dziewictwo z przypadkowo poznanym mężczyzną. Szuka kolejnych partnerów do zabaw i uciech, gustując przede wszystkim w dorosłych, dojrzałych kandydatach – ot taka namiastka poszukiwania ojca. To podobno bardzo częste zjawisko u kobiet, które nigdy nie czuły akceptacji ze strony rodzica. Próbują znaleźć podświadomie kogoś, kto wypełni ten brak w ich życiu. Jej nowe życie niejednokrotnie prowadzi do sytuacji niespodziewanych i niebezpiecznych, a dziewczyna coraz bardziej zatraca się w toksycznych relacjach i zaczyna praktykować samookaleczenie.
Urszula Król naprawdę bardzo dobrze zaprezentowała tutaj motyw depresji. Popadanie z euforii w przygnębienie, ataki na samego siebie, potrzebę akceptacji – tak naprawdę różne jej oblicza, dając jej też mocne podstawy. To nie tak, że u Sabiny to wszystko narodziło się bez przyczyny – czytelnik jest biernym obserwatorem wszystkich wydarzeń, które do tego doprowadziły i “pomagały” depresji się rozwijać dalej. Ogrom bólu, smutku, przygnębienia, jaki bije z tej książki, może być dla wielu czytelników po prostu nie do przejścia. Choć mamy oczywiście chwile nadziei i remisji, pojawia się nawet motyw terapii, to mimo wszystko cała ta problematyka mocno w nas uderza. Nie sposób się wyłączyć całkowicie.
Niektórzy mogliby uznać, że zachowanie głównej bohaterki było żałosne i wołało o pomstę do nieba. Owszem, potrafię się z tym nawet zgodzić, ale musimy tutaj pamiętać o jednym – do tego wszystkiego przyczyniła się choroba, często mocno negowana i wyśmiewana przez społeczeństwo, a jednak niezwykle wyniszczająca. I chociaż sama niejednokrotnie miałam dość Sabiny i jej postępowania, to rozumiałam, że ona tak naprawdę nie jest do końca sobą. Że wszystkie wydarzenia w jej życiu przyczyniły się do zbudowania takiej maski, braku siły i podburzyły jej wiarę oraz pewność siebie. Ta dziewczyna nie miała tak naprawdę nikogo bliskiego, na kogo mogłaby liczyć.
Mimo wszystko jest też to opowieść dająca nadzieję, pokazująca, że zawsze warto walczyć o siebie, że depresja to choroba, którą da się wyleczyć (a przynajmniej wyciszyć na tyle, żeby żyć normalnie). Zdecydowanie jest to jedna z tych historii, które stanowią emocjonalną burzę i skłaniają do refleksji. Trudna, chwilami naprawdę przesycona bólem i beznadzieją, ale wydaje mi się, że warta uwagi.
Magdalena Senderowicz