Znacie wegetarian? Jeśli tak, to wiecie, że nie jedzą trawy i kamieni, ich jadłospisy są często bogatsze od ich wszystkożernych rówieśników, a kwestie zdrowotne są dla nich bardzo ważne. Taką wegetarianką nie jest jednak Y?ng-hye, koreańska zwykła kobieta, żona, córka i siostra. Ona miała sen. Straszny sen, pełen krwi niewinnych istot, które mają być zjedzone, obdarte ze skóry czy futra, pokrojone. Sny nawiedzają ją co noc, więc nie śpi. Jest przemęczona. Wydaje jej się, że wyjściem z sytuacji będzie jedynie zaprzestanie jedzenia mięsa, ryb, nabiału i miodu, jednak tradycyjna koreańska kuchnia nie sprzyja kobiecie. Tak samo nie sprzyjają bliscy. Kobieta chudnie, jest zmuszana do jedzenia mięsa, wyszydzana, niezrozumiana. Mogłaby dać za wygraną, ale dalej zaciska usta i zjada ryż z kimchi. Jako osoba nad wyraz przeciętna, bez odwagi, bez wiedzy tworzy dietę, która ją niszczy. Y?ng-hye chudnie w oczach, a do tego zaczyna dziwnie się zachowywać.
Tylko czy przypadkiem już samo odmawianie sobie z powodu snu pewnych pokarmów nie jest uznawane za dziwactwo? Czasami przecież wystarczy wzmianka o słowie “wegetarianin”, aby zostać odebranym z całkowitą wrogością lub pustką. Tak naprawdę ta książka nie dotyczy etyki związanej z dietą. To nie jest ważne w tej historii. Ważne jest to, jak ludzie mogą zareagować na kogoś innego od siebie. Wegetarianin działa tu jako metafora indywidualnych wyborów życiowych. Wyborów, które często są uważane za fanaberię, wymysł, głupotę. Odmienność od “normalnego” świata prowadzi do izolacji społecznej i uczucia całkowitej rozpaczy, którą tak bardzo widać w każdym geście bohaterki.
Kobieta nie może liczyć na nikogo z rodziny, Mąż jej nie rozumie, ojciec krytykuje i bije, wreszcie siostra poświęca się, ale nie rozumie, dlaczego Y?ng-hye zachowuje się tak dziwnie. “Wegetarianka” potrzebowała kogoś, kto zrozumiałby jej indywidualność i szanował ją. Zamiast tego chłód, który otrzymuje, wysyła jej własną spiralę urojonej fantazji, bardzo poetyckiej fantazji.
Przed lekturą polecam poczytać co nieco o podejściu Koreańczyków do kobiet. W ten sposób nie zdziwi czytelnika służalcza postawa np. szwagierki czy chęć posiadania męża/żony jako podniesienia swojej pozycji społecznej. Niektóre sytuacje jak np. autobus odwożący dziecko ze żłobka (!) to dla nas przecież abstrakcja. “Wegetarianka” Han Kang bowiem jest typową książką z nurtu koreańskiej czy japońskiej literatury. Jest sztuką, pełną subtelnego realizmu magicznego, symboli, niepokoju.
Od razu zaznaczę też, że książka nie stroni od dość odważnych scen związanych z seksualnością i seksem. Jest to jednak przechodzenie po cienkiej linii pomiędzy porno a sztuką. Sytuacje raczej nie sprawią, że czytelnik się zarumieni, ewentualnie może go lekko zszokować, a nawet odstręczać. Przypomina nieco styl Murakamiego – oszczędny sposób przedstawienia, pełen symboli, ale bardzo ważny dla fabuły. Plastycznie opisane wizje są jednak na swój sposób piękne, jak i nieco depresyjne. Seks jest tu jednym ze sposobem życia po swojemu, a moment, kiedy nie można żyć, jak się chce, jest chyba najsmutniejszą sceną książki.
Ciekawostka, która może być użyteczną informacją dla tych, którzy czytają “Wegetariankę”. Plamka mongolska jest niebieskawym znamieniem w okolicy lędźwiowo-krzyżowej, bardzo powszechnym wśród choćby niemowląt rasy azjatyckiej czy afroamerykańskiej, choć rzadko spotykanym wśród niemowląt rasy kaukaskiej. Zwykle znika, gdy dziecko ma około pięciu lat. To na jej punkcie szwagier Y?ng-hye miał swoistą obsesję.
Jako że sama powoli dryfuję w stronę wegetarianizmu, ta książka jest dla mnie bardzo niezwykłą lekturą. Nie jestem pewna, czy ta książka jest dla wszystkich, ale jeśli uważasz, że poradzisz sobie z minimalizmem i wieloma niepokojącymi obrazami przemocy czy horroru, jeśli potrafisz przetrawić treść pozostawiającą za sobą wiele pytań do przemyślenia na temat tego, jacy jesteśmy dla innych, to polecam.
Monika Kilijańska