Zimy nie będzie. To, co brzmi jak herezja dla fanów “Gry o tron”, miłośnicy najnowszego cyklu Anny Kańtoch z pewnością przyjmują z żalem. Trylogia o przygodach Krystyny Lesińskiej, rozpoczęta “Wiosną zaginionych”, kończy się na “Jesieni zapomnianych”. Nie będzie zimowego tomu i nikt więcej nie przepadnie w Tatrach wraz ze wspomnieniem Romka, brata Krysi. I nie będzie już więcej tych ślicznych, minimalistycznych okładek w trzech kolorach o takiej fakturze, że człowiek chce się do nich przytulić… To co nas czeka w ramach ostatniego spotkania z Krystyną?
Krystyna jest Krysią, a w dodatku nie Lesińską, tylko jeszcze Wojciechowską, dwudziestojednoletnią studentką prawa. Jest rok 1966, cała Polska żyje sprawą “Wampira” z Zagłębia, a od zaginięcia Romka minęły zaledwie trzy lata. Bohaterka próbuje posklejać rozbitą tragedią rodzinę, lecz jej uwagę przykuwa szereg dziwnych zdarzeń – piątka młodych chłopaków popełnia samobójstwo w jednej dzielnicy, w taki sam sposób, choć w odstępie czasowym. Krysia czuje, że to nie przypadek, a kiedy od poznanego przypadkiem dziennikarza dowiaduje się, że sprawą tajemniczych śmierci interesował się też Romek, postanawia przeprowadzić porządne, prawdziwe śledztwo. Dziennikarz imieniem Łukasz dzielnie jej sekunduje. Wkrótce oboje trafiają na sekrety, o których woleliby nie wiedzieć.
Zakochałam się w tej serii od pierwszego tomu, choć przyznam, że po “Wiośnie zaginionych” pomyślałam “no, to teraz żaden już nie będzie lepszy”. Potem pojawiło się jeszcze doskonalsze “Lato utraconych”… a teraz okazało się, że ani pierwszy, ani drugi tom nie dorównują “Jesieni zapomnianych”. Atmosfera jest jeszcze bardziej polska, duszna, prowincjonalna, Krystyna nadal jest rezolutną sobą, tylko młodszą (i w czymś przypomina mniej komediową wersję niezapomnianej Tereski Joanny Chmielewskiej). Trupy – stwierdzono. Zagadka kryminalna – obecna. Rozwiązanie – satysfakcjonujące. Wiedziałam to już w połowie książki, ale jednej rzeczy nie byłam pewna. W końcu trzeci tom miał rozwiązać sprawę zniknięcia Romka, wyjaśnić czytelnikowi, co naprawdę stało się tamtego dnia w Tatrach – a przecież z każdą kolejną książką cofaliśmy się w czasie. Jak to możliwe, że Krystyna z przeszłości była bliżej odkrycia prawdy o zaginięciu brata niż Krystyna z drugiej dekady XXI wieku?
Bez spoilerów powiem wam, że to możliwe, a wyjaśnienie, które serwuje autorka, jest nie tylko w pełni prawdopodobne psychologiczne, ale też de facto jest jedynym możliwym rozwiązaniem. Dodam jeszcze, że ktoś, kto bardzo uważnie śledził oba wątki – kwestię zaginięcia oraz kolejne sprawy Krystyny – we wszystkich tomach, wpadnie na nie szybciej niż nasza bohaterka (i to też jest wiarygodne i zrozumiałe).
Kańtoch doskonale prowadzi akcję, splata wątki, ale też pokazuje perspektywy różnych bohaterów w różnych czasach. Rozumiemy sprawcę, rozumiemy ofiarę, rozumiemy milczących świadków. Każda scena ma sens w kontekście całości. A narracja Krystyny, pełnej jeszcze młodzieńczej werwy i wiary, że świat można odmienić, to wisienka na torcie, która napełnia kolorami szary peerelowski Śląsk.
Uważam, że cała ta trylogia to absolutny must-read wszystkich wielbicieli kryminałów, a trzecia część jest jej idealnym zwieńczeniem. Cieszę się, że utalentowana autorka rozkwitła do pełni swoich możliwości – i już czekam na jej kolejne teksty.
Joanna Krystyna Radosz