Odległy już czasowo seans \”Niezgodnej\” wciąż uznaję za dwie
godziny solidnego kina rozrywkowego, które pod płaszczem popularnej tematyki z
bardzo szerokim targetem, opowiada o rzeczach ważnych i bliskich współczesnym
tendencjom społecznym. Kiedy na ekranach kin pojawiła się \”Zbuntowana\”,
zbierająca raczej słowa krytyki, niż pochwał, zdecydowałam się odczekać i
obejrzeć produkcję w domowym zaciszu, gdy już ukaże się na DVD. Niestety nie
mogę powiedzieć, że nie był to dobry wybór. Mogłam jednak dokonać jeszcze
lepszego – nie oglądając drugiej odsłony serii wcale.
Beatrice \”Tris\” Prior (Shailene Woodley) oraz
grupka uciekinierów z jej partnerem, Cztery (Theo James), na czele ukrywa się
przed władzami futurystycznego Chicago. Naznaczona piętnem Niezgodnej staje się
zwierzyną w krwawych łowach bezwzględnej przywódczyni, Jeanine (Kate Winslet).
Brutalność dyktatorki wzrasta jeszcze bardziej, gdy odnajduje tajemniczą
wiadomość dotyczącą Niezgodnych, którą to może jednak otworzyć tylko jeden z
nich. Tymczasem polowanie na niedopasowanych członków społeczeństwa nie jest
jedynym problemem Tris. Dziewczyna walczy z własnymi demonami i wyrzutami
sumienia. Czy, gdy przyjdzie czas jej próby, dokona właściwej decyzji? A może
jej wątpliwości są uzasadnione i problemem nie jest system, a właśnie ona?
Bogactwo przesłania z \”Niezgodnej\” ginie gdzieś w szalonym
tempie emocjonalno-akcyjnego rollercoastera \”Zbuntowanej\”. Problemy różnic
klasowych i podziału na frakcje zostają zepchnięte na bardzo odległy plan
fabuły, a w centrum opowieści znajduje się Tris, która niestety nie jest
postacią na tyle intrygującą, by widza do siebie przyciągnąć. Ze
zdeterminowanej wojowniczki, dziewczyna przemieniła się bowiem w targaną
uczuciowymi skokami maszynę do zabijania. Na to zresztą, na przemoc, walkę i
starcia postawiono w drugiej części serii. I może nie byłoby w tym nic złego, w
końcu bohaterowie faktycznie szykują rewolucję, gdyby nie fakt, że między kolejnymi
potyczkami nie ma nic sensownego. W zasadzie zmienia się tylko sceneria
kolejnych naparzanek, a właściwie nieustannej rzezi buntowników, którzy jednak
w ostatniej chwili przechodzą do kontrataku i wygrywają.
Coś sensownego jednak być by mogło, gdyby urealnić nieco
wątek romantyczny. Bohaterowie w obliczu licznych przeciwności przecież się
zmieniają; to zupełnie inne charaktery, niż na początku historii. Ich przemianę
doskonale zobrazowałyby uczuciowe metamorfozy. Tymczasem Tris i Cztery po prostu
się kochają, są ze sobą na dobre i na złe, trwają przy sobie bez względu na
wszystko. A właściwie pokazują, że to robią, odgrywając swoje role w stylu
Blaszanego Drwala. Tak jak poprzednio brakuje między nimi jakiegokolwiek
napięcia, które mogłoby udzielić się widzowi.
Brak napięcia to zresztą główny problem \”Zbuntowanej\”. Tak,
jak w \”Niezgodnej\” akcja widza angażowała, tak tutaj – mimo, że fabuła toczy
się momentami o wiele dramatyczniej – spogląda się na wszystko z pozycji
bezwzględnego obserwatora. Nawet w kulminacyjnym momencie patrzyłam na zegarek,
zastanawiając się, czy napisy końcowe \”to już\”. Nie pomaga z pewnością obsada
aktorska. Tym razem bowiem Shailene Woodley jest równie bezbarwna, co woda w
kranie, a jej filmowy partner, tak sztuczny, że niemal teatralny. Patrzenie na Jai\’a
Courtney\’a to istna katorga; Miles Teller, pomimo tego, że bardzo się stara,
wprawia człowieka w stan irytacji; a Ansel Elgort z miną zbitego psa snuje się
po planie bez celu.
Szału nie ma także z perspektywy wizualnej. Ot, poprawna
realizacja, na którą w ogóle nie zwraca się uwagi. Podobnie jak na warstwę
muzyczną. Oba aspekty po prostu istnieją, ale to i tak dużo lepiej, niż gdyby raziły
w oczy niedoskonałością. Mimo wszystko to okrutny spadek względem \”Niezgodnej\”,
gdzie udźwiękowienie uznawałam za godne pochwały.
Najlepsze w \”Zbuntowanej\”, chociaż do przewidzenia, okazuje
się zakończenie. Otwiera ono przed twórcami wiele nowych możliwości i daje
nadzieję na poprawę, a przynajmniej powrót do jakości \”Niezgodnej\”. Osobiście
trzymam za to kciuki, aczkolwiek, jeżeli jeszcze nie zaczęliście przygody z tą
serią, może warto się zastanowić, czy naprawdę tego chcecie.
Alicja Górska