Jednym z
moich ulubionych okresów historycznych jest XV-wieczna Anglia z czasów Wojny
Dwu Róż – walk o władzę pomiędzy rodami Lancasterów i Yorków. Nie jest tajemnicą,
że moja pasja narodziła się dzięki Philippie Gregory – uznanej brytyjskiej
historyczce i królowej powieści historycznej, której eseje (\”Kobiety Wony
Dwu Róż\”) i beletrystyka (cykl Wojen Kuzynów i tudorowski) dały mi impuls
do poznawania epoki i zgłębiania tajemnic, hipotez i przeróżnych teorii.
We
wspomnianych konflikcie jedną z najbardziej intrygujących postaci był
yorkistowski król Ryszard III, od czasów Tudorów cieszący się złą sławą
nikczemnika winnego najgorszych zbrodni – począwszy od zabójstwa Henryka VI,
poprzez bratobójstwo księcia Clarence i zamordowanie książąt z Tower, po
przyczynienie się do śmierci żony, by poślubić własną bratanicę. Philippa
Gregory odkłada na bok tudorowską propagandę, proponując nieco inne spojrzenie
na postać monarchy niż pokutująca od stuleci szekspirowska parodia; pisarka nie
wybiela Ryszarda, lecz – opierając się na własnych badaniach i pracach
szanowanych historyków – snuje alternatywne, bardzo wiarygodne hipotezy
dotyczące króla, jak na przykład jego domniemanego udziału w zniknięciu
bratanków z Tower.
Ten
przydługi wstęp miał wytłumaczyć, skąd moje zainteresowanie powieścią Sharon
Kay Penman – zarówno okładkowy blurb, jak i przedmowa autorki jednoznacznie
wskazują, że jej bohaterem będzie właśnie Ryszard III. Lektura dawała mi
nadzieję na ujrzenie angielskiego władcy z jeszcze innej niż Gregory
perspektywy, być może ustosunkowanie się do narosłych przez lata wątpliwych
rewelacji i mitów na jego temat, zwłaszcza, że blurb szumnie zapowiada
\”mierzenie się z legendą\”, sugerując solidną analizę źródeł
historycznych i tworzenie własnych teorii popartych naukowymi autorytetami, bo
tak właśnie czyniła Philippa, z doskonałym zresztą skutkiem.
Niestety,
dostałam powieść, która tak dramatycznie rozminęła się z moimi oczekiwaniami
zbudowanymi na podstawie opisu z okładki i zapowiedzi autorki, jak to tylko
możliwe.
Powiedzmy
sobie szczerze: to NIE JEST powieść o Ryszardzie III – z tej prostej przyczyny,
że fabułę kończy zwycięstwo Edwarda IV Yorka nad Lancasterami pod Tewkesbury, a
więc wydarzenia, które rozegrały się na dwanaście lat przed objęciem przezeń
tronu. A więc może jest to opowieść o Ryszardzie Yorku księciu Gloucester, żeby
nie czepiać się szczegółów? No nie do końca.
Akcja
\”Słońca w chwale\” toczy się z czasach Wojny Dwu Róż, fabuła obejmuje
wydarzenia, jakie rozegrały się pomiędzy zwycięską dla Lancasterów bitwą pod
Wakefield w 1459 roku (gdzie notabene ginie Ryszard Plantagenet książę Yorku,
ojciec Ryszarda i jego najstarszy brat Edmund earl Rutland) a bitwą pod Tewkesbury
w 1471 roku właśnie, gdzie nad wojskami Małgorzaty Andegaweńskiej zatriumfował
Edward IV York (i zginął Ryszard Neville, earl Warwick, zwany Twórcą Królów). Dwanaście
lat, o których tu mowa, przypadają na okres dzieciństwa i wczesnej młodości
Ryszarda (żegnamy go jako osiemnastolatka), on sam zaś – siłą rzeczy – nie jest
najważniejszym bohaterem powieści, raczej jednym z wielu, choć znajduje się w
centrum wydarzeń. Na dobrą sprawę na głównego bohatera wyrasta Edward IV, gdyż
w okresie jego panowania toczy się akcja powieści i to on ma najwięcej do
powiedzenia, jednak trudno kwestię protagonisty rozstrzygnąć bezsprzecznie, a
to ze względu na dość chaotycznie prowadzoną narrację.
Penman
zastosowała zabieg, który zwykle bardzo sobie cenię – wprowadzenie kilku
narratorów daje możliwość spojrzenia na konkretną sytuację z wielu różnych
punktów widzenia, co najczęściej pomaga czytelnikowi w jej właściwej ocenie,
wyrobieniu sobie stanowiska, poszerzeniu perspektywy. Niestety nie tym razem. W
przypadku \”Słońca w chwale\” narratorem bywa niemal każdy z bohaterów powieści,
nawet ten, który ginie w kolejnej scenie (jak chociażby Edmund), co wydaje mi
się kompletnie bezcelowe w kontekście całości fabuły. Narratorzy zmieniają się
zbyt szybko, co potęguje wrażenie chaosu, zwłaszcza, że każdy z nich
przedstawia ze swojej perspektywy nie jedno konkretne wydarzenie, a różne
sytuacje – brakuje wiodącego głosu, który prowadziłby czytelnika przez meandry
fabuły, najlepiej narratora związanego ze wszystkimi obozami (ewentualnie dwóch, opowiadających o wydarzeniach z
perspektywy Lancasterów i Yorków) – takim mógłby zostać nasz nieszczęsny
Ryszard, rozdarty między wiernością i lojalnością wobec królewskiego brata a
poczuciem obowiązku względem Warwicka, co staje się szczególnie dramatyczne,
kiedy eskaluje konflikt między tymi dwoma osobowościami. Tak się jednak nie
dzieje, a w efekcie mamy dość bezładny chór głosów, mogący wzmagać zagubienie
czytelnika nieobeznanego z tematem.
Mam
ogromny żal do autorki, która ewidentnie wprowadza czytelnika w błąd twierdząc,
że jej powieść opowiada o Ryszardzie III. Na dobrą sprawę fabuła kończy się w
najciekawszym chyba momencie, jeśli weźmiemy pod uwagę dalsze losy księcia
Gloucester; to po bitwie pod Tewkesbury miała miejsce śmierć Henryka VI
Lancastera, ślub Ryszarda z Anną Neville, wreszcie kluczowe dlań wydarzenia,
jakie nastąpiły po zgonie Edwarda IV: objęcie stanowiska Lorda Protektora,
tajemnicze zniknięcie książąt z Tower, uzurpacja królewskiego tytułu i rządy?
ten temat można by jeszcze długo ciągnąć, punktując to, czego w powieści
zabrakło, a co być w niej powinno, zgodnie z zapowiedziami pisarki.
Niestety,
na podstawie wycinka z życie Ryszarda przedstawionego przez Penman, niewiele
można powiedzieć o nim samym – zaledwie tyle, że był wpatrzony w starszego
brata i bezgranicznie mu oddany i to pomimo wyrachowanych działań Warwicka
próbującego przeciągnąć go na swoją stronę. Aż chciałoby się z rozpaczą
zawołać, gdzie to szumnie zapowiadane \”mierzenie się z legendą\”? Autorka deklaruje, ze trzyma się faktów
niekontrowersyjnych oraz takich, które mają potwierdzenie w więcej niż jednym
źródle, mniejszym zaufaniem darząc te typowo tudorowskie – brzmi to całkiem
ładnie, ale w praktyce przecież zupełnie unika najbardziej znaczących faktów z
życia Ryszarda (także tych kontrowersyjnych),
a tym samym ich interpretacji; poza tym jest bardzo stronnicza w
portretowaniu niektórych bohaterów, przedstawiając ich stereotypowo (królowa
Elżbieta, Woodville\’owie), jednowymiarowo lub niepełnie (Małgorzata Andegaweńska)
– zwłaszcza, że swojej oceny czy też opinii o bohaterach w ogóle nie podpiera
bibliografią (tak, brakuje bibliografii!), co znacząco podważa jej
wiarygodność. W tym przypadku mam większe zaufanie do Philippy Gregory, zawsze
dysponującej bogatym wykazem źródeł historycznych oraz teoriami mającymi
poparcie w argumentacji uznanych historyków. W związku z tym bogata galeria
bohaterów \”Słońca w chwale\” jest wyrazista i barwna, ale brakuje jej
wiarygodności, mocnego zakotwiczenia w źródłach (jest to dla mnie istotne w
przypadku beletrystyki historycznej) oraz wielowymiarowości, której brak wynika
z tendencji autorki do psychologicznego upraszczania i operowania stereotypami.
Penman
wykazuje również skłonność do przedstawiania wydarzeń zupełnie nieistotnych dla
rozwoju fabuły w celu popchnięcia akcji do przodu, a jednocześnie prezentowania
tych dla niej kluczowych z perspektywy czasu, jako już zaistniałego faktu,
przewijającego się w rozmowach bohaterów, sprawiając wrażenie, że nie do końca
panuje nad fabułą lub też nie potrafi przekazać swojej wizji czytelnikowi w
zamierzony sposób. Na szczęście okres dwunastu lat, o których opowiada autorka,
był na tyle bogaty w wydarzenia – wystarczy wspomnieć nieustannie i dynamicznie
zmieniający się układ sił między Yorkami i Lancasterami, sojusze, intrygi,
spiski, zdrady, konflikty sumienia poszczególnych bohaterów – że generalnie
powieść Penman jest pasjonująca i ciekawa; trzeba przyznać, że autorce nie
zabrakło rozmachu i ogólnej wizji (która momentami bardzo się rozjeżdża i
rozmywa). Pomijając fakt, że fabuła drastycznie rozmija się z oczekiwaniami
czytelnika nastawionego na opowieść o losach Ryszarda III, a także przymykając
oko na brak bibliografii poważnie rzutujący na wiarygodność powieści oraz
tendencyjnie, stereotypowo przedstawione sylwetki niektórych bohaterów – nie
jest to powieść zła, może niedopracowana, ale z całą pewnością wciągająca na
długie godziny, działająca na wyobraźnię i co najważniejsze – intrygująca na
tyle, by czytelnik we własnym zakresie zechciał eksplorować temat – a to
naprawdę sporo.
Karolina Małkiewicz