W ostatnich czasach na rynku
książkowym można zaobserwować powrót ku klasyce, słowem pojawiają się nowe
wydania utworów dobrze znanych, ale wydanych dość dawno temu, przez co nieco
trochę zapomnianych. Uważam, że to świetny pomysł, bo raz, że dobrze jest sięgać
do korzeni, a dwa, warto wiedzieć, skąd i od czego wzięły się dziś tak
popularne motywy grozy, sensacji czy tajemnicy.
Trzy minuty po trzeciej,
powieściowy debiut Teodora Parnickiego z ekranu komputera kusi niezwykłym
zdjęciem okładkowym. Od razu mówię, że na żywo książka prezentuje się jeszcze
lepiej. Twarda oprawa, szyte, nie klejone kartki kojarzą się z niezwykłą
solidnością i starannością wydania. Ale na tym nie koniec. Książka na najpierw
czaruje czytelnika snutą historią, a jeśli ktoś jest wzrokowcem, to prawdziwą
ucztą będzie dla niego swoista galeria zdjęć składająca się z reprodukcji
pocztówek rosyjskich, japońskich i chińskich z rożnych okresów. To taka podróż
z przeszłość ulicami miast, których być może, nigdy nie będzie dane nam zobaczyć
osobiście. A na pewno już nie w takim kształcie, jak przed laty.
Teodor Parnicki miał bogaty
życiorys. Polak urodzony w Berlinie, wychowany w Rosji, kształcony w chińskim
Harbinie. Był człowiekiem wykształconym i obznajmionym w polityce. W latach
1941-43 był attache kulturalnym ambasady polskiej w Londynie, a w latach
1944-45 pracownikiem poselstwa polskiego w Meksyku. Być może dlatego miejsca,
które opisuje na kartach swojej powieści wydają się tak barwne i tak
żywe.
W pewien mroźny wieczór 1927 roku,
wracający do domu Piotr Zagorski, zostaje nagabnięty przez tajemniczego
nieznajomego, który wręcza mu klucz i każe się stawić trzy minuty po trzeciej.
Zaskoczony bohater nie ma pojęcia o co chodzi, więc szybko zapomina o tym
incydencie, jednak incydent nie daje o sobie zapomnieć. Od tego momentu
Zagorski wszędzie widzi zagrożenie i traci rezon. W swoje odczucia wtajemnicza
przyjaciela Aleksandra Flagina i wkrótce obaj zostają schwytani i uprowadzeni
przez tajemniczy Trybunał Siedemnastu. Bohaterowie cudem unikają śmierci, ale
muszą wykonać niezwykle ważną misję, której celem jest odzyskanie dokumentów
ważnych dla rządu Japonii. Od tej pory zdarzenia będą następować po sobie
lawinowo: pełno tu będzie pościgów, tajemniczych spotkań w przedziałach pociągów,
fatalnych kobiet, zagorzałych komunistów, a nawet sobowtórów i mnichów
buddyjskich.
Dziś, kiedy się o tym czyta,
językiem sprzed 85 lat, brzmi to nieco naiwnie i momentami dziwacznie. Z
drugiej jednak strony, trudno odmówić całej historii uroku i pasji, bo tę
niewątpliwie autor miał. Oprócz tego opisywał azjatycką część świata, a więc
dla wielu osób kompletnie nieznaną, a przez to bardziej egzotyczną i
oryginalną. Do samego końca nie wiadomo, kto jest kim i jak, dla naszych
bohaterów, zakończy się ten szalony pościg. Dziś zachwycamy się przygodami
Jamesa Bonda czy Jasona Bourne\’a, a tymczasem nowe wydanie Trzy minuty po
trzeciej oferuje nam podobną przygodę w nieco zakurzonej wersji. Mężczyźni są
tutaj dzielni i kochliwi, kobiety uległe, bądź zdeterminowane. Czarne
charaktery do końca są czarni, a na deser mamy dość przewrotny epilog.
Trzy minuty po trzeciej to trochę taka podróż sentymentalna do czasów, które
już minęły. Warto się w nią udać, choćby dla samego klimatu i uśmiechu
rozrzewnienia, który będzie Wam towarzyszył przez całą lekturę.
Edyta Krzysztoń