Gatunek country narodził się w USA na początku XX wieku jako
forma muzyki rozrywkowej. Jej źródła sięgają kowbojskich ballad i traperskich
melodii, utworów wykonywanych przez przemieszczających się po całym kraju
muzyków. Od początku były to dźwięki wpadające w ucho, dzięki powtarzalności
akordów i prostej kompozycji, co nierozerwalnie związane jest ze skromnym wyposażeniem
wędrujących grajków – gitara, banjo czy skrzypce. \”Jackie & Ryan\” to kino
drogi, przypominające o podróżniczej stronie country.
Ryan (Ben Barnes) wędruje po USA dając koncerty w
przypadkowych miejscach, głównie na ulicach. Z kolei Jackie (Katherine Heigl)
etap kariery muzycznej ma już za sobą. Teraz usiłuje rozwieść się z mężem bez
utraty praw rodzicielskich i ponownie osiedlić w rodzinnym miasteczku. Na
skutek drobnego wypadku losy Ryana i Jackie splatają się ze sobą. Wkrótce
okazuje się, że tych dwoje ma ze sobą więcej wspólnego, niż tylko muzyka
country. Jednak niektóre dusze zbliżają się do siebie jedynie po to, by coś
sobie uświadomić, a następnie ruszyć własnymi ścieżkami. Czy to właśnie taki
przypadek? A może miłość od pierwszego wejrzenia?
Historia \”Jackie & Ryana\” nie ma w sobie tego pośpiechu większości
amerykańskich produkcji kinowych. Bohaterowie prowadzą swoje życia bez zbędnej
presji łączenia się w pary, poszukiwania miłości czy przygody na jedną noc.
Jego marzenia wypełnia muzyka, jej cisza. Gdy się spotykają, to bez fajerwerków.
Nic nie wybucha, nikt nie płacze i nie krzyczy. Jest trochę jak w życiu. Ale
czas wydaje się nagle przyspieszać. Bo, wiadomo to od początku, tutaj nie ma,
co liczyć na prosty happy end, to nie naciągana historia ze ślubem po tygodniu.
To po prostu spotkanie dwojga ludzi, którzy szukają bezpieczeństwa i ciepła po
bardzo długim czasie spędzonym w drodze.
Nie sprawdzi się ta historia z pewnością u osób, które lubią
proste emocje i nagromadzenie pełnych wyznań dialogów. W \”Jackie & Ryanie\”
znaczna część uczuć rozgrywa się tylko i wyłącznie między postaciami, bez
bezpośredniego ich wyjaśniania widzowi. Ten musi spojrzeć na rozwój wypadków i
wyciągnąć własne wnioski, dopowiedzieć sobie myśli bohaterów. Nie jest to
szczególnie trudne, ale stanowi wyraźną opozycję dla dynamiki i
niezobowiązującej rozrywki. Zdecydowanie bliżej do produkcji będzie
melancholikom czy ludziom pogrążonym w nostalgii przeszłych wyborów.
O dziwo Barnes i Heigl tworzą niezłą ekranową parę. Iskry
krzesane są może nieco na siłę, brak w ich relacji naturalności i swobody, ale
pewne napięcie daje się wyczuwać. Ich poczynania śledzi się z rozrzewnieniem i
miękkim zachwytem nad zagubionymi, którym dane było się odnaleźć. Oboje mają w
sobie nienachalną charyzmę, która urealnia grane przezeń postaci. Po prostu
miło się na nich patrzy.
Tak naprawdę jednak, \”Jackie & Ryan\” to film o muzyce
podróżników. O poszukiwaniu ukojenia i zrozumienia w dźwiękach. Kolejne melodie
rozbrzmiewające pośród uśpionych zimą pól i ulic są może dynamiczne i zachęcają
do przytupywania, ale z drugiej strony daje się w nich słyszeć tęsknotę. To
także produkcja o rozpadzie pewnego modelu i idei ? wędrowni grajkowie odchodzą
w zapomnienie. I ów zapomnienie również wybrzmiewa w melodiach country, nieco
już przestarzałych.
Świata obraz w reżyserii Ami Canaan Mann nie zawojuje, ale z
pewnością znajdzie swoich zwolenników. Niespieszna i nieoczywista narracja,
uzupełniona o nastrojowe i wpadające w ucho melodie oraz dość statyczne, ale
klimatyczne zdjęcia, pozwalają na oglądanie produkcji z zainteresowaniem,
chociaż chwilami także swoistym znużeniem. \”Jackie & Ryan\” jest trochę jak
najpiękniejsza z kołysanek, której chciałoby się słuchać, ale jak na ironię,
jej urok bierze się z uspokajającej i usypiającej mocy.
Alicja Górska