Mam
sentyment do Wschodu, sama mieszkam na rubieżach Galicji a na
Lubelszczyźnie często bywałam, z ciekawością obserwuję próby
przeniesienia tych magicznych, chociaż specyficznych miejsc na karty
książki. Dlatego książka Grzegorza Filipa Miłość
pod koniec świata
mnie zainteresowała. Lubelszczyzna jest piękna, ale naprawdę źle
się ją w literaturze traktuje. Czy Grzegorz Filip poradził sobie
lepiej, czy znowu będzie sztampa, sztampą poganiana?
Na
Zamojszczyznę przyjeżdża dziennikarka z Warszawy, dla niej to
zupełnie inny świat, ma badać sprawę korupcji wśród lokalnych
notabli, bo jak to w takich małych społecznościach rączka
rączkę myje,
spotyka Bernarda, byłego rockmana, mężczyznę po przejściach. Coś
zaczyna iskrzyć. Anna jednak nie jest samotna, ma rodzinę i chociaż
związek się rozsypuje, to jednak ma zobowiązania. Oboje więc
wchodzą w tę znajomość ze sporym bagażem, który przeważał już
i obracał w niwecz głębsze fascynacje. Czy Majowie mieli rację,
czy faktycznie naszym bohaterom skończy się świat? Autor zabiera
nas w wielce malowniczą podróż. Na pewno na niedobór emocji nie
będziecie narzekać.
Moje
obawy skupiały się na tym czym autor da radę opisać dobrze
region, fabuła romansu zapowiadała się świetnie, więc bałam
się, że znowu będzie schematycznie, ciemny naród, prostactwo i
Jaśnie
Oświecona Paniusia
która wstępuje w te niziny. Obawy były absolutnie niesłusznie, bo
okazało się, że Grzegorz Filip wie o czym pisze i robi to naprawdę
dobrze i rzetelnie. Cieszę się, rzadko spotykam jednocześnie
malownicze opisy regionu, a z drugiej prawdziwe. Naprawdę wielki
ukłon.
Co
do historii. Jest ciekawa, odpowiednia dawka dramatyzmu. Bohaterowie
są pełnokrwiści, wielowymiarowi, złożeni. Nie lubię romansów,
w których wszystko idzie jak wycinane setny raz z tego samego
szablonu.
Książka
nie jest debiutem autora, widać doświadczenie, życiową mądrość
i doświadczenie, jak również naprawdę dobry warsztat. Ogromną
zaletą jest dla mnie to, że została napisana naprawdę piękną,
ale jednocześnie naturalną polszczyzną, wśród zalewającego nas
chłamu pisanego niemalże karczemnym językiem, ta książka jest
naprawdę miłą odmianą. Język jest naturalny zarówno w
dialogach, jak i w chwytających za serce opisach.
Jestem
pod dużym i bardzo pozytywnym wrażeniem tej książki. Mam
nadzieję, że jeszcze niejedna tak dobra powieść wyjdzie spod
pióra autora.