Recenzowanie dzieła,
którego wielkość przed nami uznało już tak wielu bardziej
uprawnionych do oceny, to duże wyzwanie. Korzystając jednak z
prawa, jakie w swoich esejach dała zwykłemu czytelnikowi Virginia
Woolf pozwalam sobie na zupełnie osobistą, całkowicie subiektywną
i może nieco emocjonalną recenzję \”Lorda Jima\”.
Jest to historia człowieka
pochłoniętego od wczesnej młodości wizją własnego bohaterstwa.
Z niecierpliwością oczekuje momentu, w którym będzie mógł
wykazać się odwagą. W chwili próby okazuje się jednak, że
prawda o Jimie nie jest taka prosta. Pod presją dopada go niemoc –
jakaś nieokreślona blokada, bezwola, strach i chaotyczne myśli,
które nie pozwalają mu działać zgodnie z własną wolą. W
decydującym momencie swojego życia, właściwie wbrew sobie, ucieka
wraz z pozostałymi członkami załogi z tonącego statku pełnego
pielgrzymów. Po przybiciu do brzegu jako jedyny bierze
odpowiedzialność za swój postępek, jednak to nie pomaga mu
uspokoić sumienia, zachować dobrej reputacji, honoru. Od tej pory
błąka się, uciekając od myśli o swojej hańbie, ratując resztkę
poczucia własnej wartości. Robi wszystko, by trzymać się swojej
pierwotnej wizji, chwyta się nadziei na jej urzeczywistnienie.
W powieści najciekawsza
jest rozprawa Jima z samym sobą i ze światem, jego próba oswojenia
wypadków na \”Patnie\”. Mężczyzna poszukuje choć jednego
człowieka, przed którym mógłby przedstawić swoją wersję
wydarzeń. Uderza intensywność i rozpaczliwość, z jakimi próbuje
wykazać znaczącą różnicę między swoim SKOKIEM, a UCIECZKĄ
reszty załogi. Nazwa zdaje się mieć dla niego kluczowe znaczenie,
jakby umniejszała jego winę i ustawiała sprawy w odpowiedniej, z
jego punktu widzenia, perspektywie. Próba, na którą wystawił go
los, odbiera jako niesprawiedliwość i wini resztę załogi
pechowego rejsu za szansę ucieczki, nie widząc, że bez tej szansy
nie byłoby próby. Jego kolejne decyzje, ucieczki i poszukiwania, to
romantyczne spełnianie młodzieńczego marzenia, próba uchwycenia
jakiejś wyższej prawdy, która zadałaby kłam brutalnej prawdzie o
człowieku, choćby miała dotyczyć tylko jego jednego.
Czymkolwiek kierował się
Conrad łącząc w swoim bohaterze walkę o prawo do wysłuchania
jego wewnętrznej motywacji, prawo do własnej prawdy i pogardę
pozbawiającą tych praw innych członków załogi \”Patny\”,
opisał historię tego człowieka w sposób imponujący. Dał
czytelnikowi wgląd w różne punkty widzenia, jakby podsuwając nam
zeznania świadków z różnych momentów życia Jima, przedstawił
całą złożoność zmagań młodego Anglika, pozostawiając
czytelnikowi wolność w ocenie jego postawy. Zanurzył w świecie
etycznych rozważań, bezkompromisowej walki o własną godność,
zmusił do przyjęcia jakiejś postawy, wydania osobistego wyroku.
\”Lord Jim\” to książka,
do której się wraca, w którą za każdym razem wchodzi się
głębiej. Podczas pierwszej lektury byłam całkowicie po stronie
Jima, wierzyłam, że jest taki jak chciał o sobie myśleć. Dla
mnie była to wówczas opowieść o człowieku innym niż reszta, o
bohaterze, który czekał aż go ktoś rozpozna. Ostatnie czytanie
przesunęło środek ciężkości w inną stronę. Widzę w Jimie
zagubionego chłopca, idealistę, który chce wierzyć, że świat
jest taki, jak w jego marzeniach, w szczególności że ON jest taki,
jaki \”powinien\” być. Rzeczywistość pokazuje mu jednak, że
wszyscy ludzie, pomimo różnic intelektualnych, duchowych i
moralnych, w gruncie rzeczy podlegają podobnym prawom. Trudna
lekcja, jednak autor był dla Jima łaskawy, osładzając i jemu i
czytelnikom tę gorzką pigułkę. Pozwolił swojemu bohaterowi
znaleźć koniec świata, na którym mógł jeszcze raz zmierzyć się
ze sobą. Ta wykorzystana szansa to iskra nadziei, że być może to
romantycy mają rację dążąc do niemożliwego.
Iwona Ladzińska